Wakacje 2008 prócz pięknej pogody przyniosły mi sporo wspaniałych doznań
muzycznych. Jeszcze na początku roku zupełnie nie spodziewałem się, że w
ciągu dwóch miesięcy zaliczę kilka fantastycznych imprez i zobaczę na
żywo Queensryche, Cynic, czy dwukrotnie Iron Maiden na wspaniałej
wspominkowej trasie.
Najwięcej radości dostarczył mi wyjazd do warszawskiej Progresji na
kameralny koncert amerykańskiego Cynic, który odbył się w ramach letniej
trasy tego zespołu po Europie. Po kilkunastu latach oczekiwań na
przebudzenie legendarnej formacji, kiedy już osłabły nadzieje
najwierniejszych fanów, muzycy Cynic postanowili powrócić na scenę oraz
nagrać nowy album. Sporo wielbicieli zespołu zapewne oblało się gorącą
herbatą czytając internetowe newsy na temat powrotu Paula Masvidala i
spółki do grona aktywnych koncertowo artystów. Kiedy dowiedziałem się o
polskim koncercie Cynic, natychmiast poinformowałem o tym swoich
serdecznych przyjaciół, by rezerwowali sobie 3 sierpnia na warszawską
eskapadę. Niestety nie wszyscy mogli pojechać jednak ja z Dominikiem
mieliśmy tą możliwość i z radością udaliśmy się do Warszawy.
Do klubu Progresja dotarliśmy na 15 minut przed rozpoczęciem koncertu.
Korzystając z chwili wolnego czasu, sącząc piwko udaliśmy się do stoiska
z gadżetami zespołu. Troszkę rozczarował mnie brak na ladzie albumu
„Focus”. Zapomniałem zabrać z domu moich dwóch egzemplarzy, by po
koncercie poprosić muzyków Cynic o autografy. Obiecałem to
przyjacielowi. Miał otrzymać ode mnie jedną z tych płyt. Chcąc naprawić
swoje zapominalstwo liczyłem, że kupię albumy na miejscu. Liczyłem też
na kupno jakichś rarytasów, demówek, bootlegów. Niestety zespół
przywiózł dla fanów tylko kilka rodzajów koszulek i plakaty reklamujące
koncerty. Koszulkę oczywiście kupiłem. Cena 50zł za bardzo porządnie
wykonany nadruk na eleganckiej „Fruitce” to niewielka kwota.
Uzbrojeni w aparat Dominika udaliśmy się na salę koncertową. Po chwili
rozpoczął się pierwszy występ w ramach August Prog Day. Na scenie
pojawili się młodzi muzycy z zespołu Privateer, którzy poczęstowali nas
30 minutową dawką heavy metalu. Może to co zaprezentował Privateer nie
było czymś odkrywczym a utwory były mocno osadzone w konwencji heavy
spod znaku Rhapsody, HammerFall czy paru innych podobnych zespołów to
należy pochwalić wykonawców za spore umiejętności i całkiem niezły
występ na żywo. Chciałbym tutaj wyróżnić wokalistę, który mógłby
zawstydzić paru topowych heavymetalowych śpiewaków z Andim”ściśnięte
pestki” Derisem na czele. Wokalista Privateer śpiewał czysto i mocnym
głosem, swobodnie poruszając się w wysokich rejestrach. Frontman
dyniowatych mógłby się zaczerwienić, gdyby posłuchał. Dość o Privateer.
Na scenie pojawili się muzycy zasłużonego dla polskiego metalu zespołu
Tenebris przygotowując się do występu. Podczas przerwy technicznej
spełniliśmy z Dominikiem po kubku Mirindy. Rozglądaliśmy się przy tym po
ludziach, którzy przyszli na ten koncert. Przekrój wiekowy od 15 do ok.
40 lat. Garstka pamiętających zespół. Po piętnastu latach milczenia
Cyników nie dziwi fakt, że zdecydowali się na koncert w małej Progresji,
gdzie na moje oko wpadło ich posłuchać około 400 osób. O wiele
przyjemniej gra się w zapełnionej sali, mając bliższy kontakt z wierną
publicznością. Oglądałem kilka klubowych bootlegów Cynic z lat 90tych.
Widziałem również profesjonalne nagranie z zeszłorocznego Hovenfestival w
Arendal gdzie pod sceną stała garstka ludzi. Przygnębiające. Wybitny
zespół grający dla zaledwie 200 osób. Do tego biały dzień, pustki kilka
metrów od sceny i zero klimatu. Cóż. Muzycy Cynic muszą teraz nadrabiać
zaległości, przypomnieć światu o sobie i udowodnić, że status legendy,
wręcz kultowości, został im przypisany nieprzypadkowo. Swoją drogą Cynic
doskonale czują się występując na małych koncertach w klubach. To takie
moje przemyślenia z przerwy.
Leader zespołu Tenebris przywitał publiczność. Rozpoczął się występ
zasłużonego zespołu, który pisze swoją historię już od 1990 roku.
Tenebris mają stałą, wierną publiczność, obecną również 3 sierpnia w
Progresji, która żywiołowo reagowała na kolejne kompozycje. Ciepłe
przyjęcie zespołu sprawiło muzykom wyraźną przyjemność. Grali na luzie,
nie bacząc, że tego wieczoru są tylko przystawką do występu Amerykanów.
Materiał zaprezentowany na koncercie nie był łatwy w odbiorze. Dodatkowo
mocno męczyło mnie fatalne brzmienie gitary Szymona. Nie utrafiło w mój
gust. Przesadnie brudne wybijało się ponad pozostałe instrumenty. Po
usłyszeniu bootlegu z tej imprezy, na którym to pewne niuanse zabrzmiały
mi o wiele wyraźniej a gitara Szymona lepiej (wspaniałe są te japońskie
rejestratory jakimi posługują się teraz bootlegerzy) mogę powiedzieć,
że eksperymentalna muzyka Tenebris robi dobre wrażenie. Idą swoją własną
drogą. Powodzenia.
Po zakończeniu występu Tenebris nastąpiła kolejna, tym razem 20 minutowa
przerwa. Już podczas występów supportów na widowni kręcił się technik
ekipy Cynic (bardzo podobny do Paula … może to jakaś rodzina…) badając
ostatni raz właściwości akustyczne sali po wypełnieniu jej
publicznością. Publiczność wymiotło w stronę baru i sklepików. Przerwa
minęła błyskawicznie.
Na scenie wpierw pojawił się technik czyniąc ostatnie korekty w
ustawieniach sprzętu a chwilę później sami muzycy. Cynic wystawił na
europejskiej trasie tylko połowę klasycznego składu – Paul Masvidal voc i
git. oraz Sean Reinert dr. Skład uzupełnili przyjęty na stałe drugi
gitarzysta Tymon Kruidenier udzielający się również wokalnie oraz
zastępujący Seana Malone – Robin Zielhorst. Profesor Malone niestety nie
mógł wyruszyć z zespołem na europejskie tour z powodu niezliczonych
obowiązków pełnionych w University Of Oregon. Robin Zielhorst jak się
później okazało godnie zastąpił mistrza. Owacyjnie przywitany zespół
rozpoczął od Vail Of Maya. Cynic zaprezentował na tym koncercie „Focus” w
całości przeplatając utwory z tego albumu propozycjami z nowej płyty.
Gwiazda wieczoru spisała się doskonale. W momencie nagłośnienie sali
zabrzmiało zawodowo. Po mankamentach jakie były słyszalne przy okazji
występów Privateer a głównie Tenebris nie było śladu. Paul Masvidal i
spółka nawiązali wspaniały kontakt z naszą publicznością. Wokalista
Cynic wplatał co jakiś czas pomiędzy utworami swoje małe dygresje,
wspominając np. pierwszy koncert zespołu w Polsce, kiedy przyjechali do
nas zimą, było zimno, a przyjęcie ich muzyki również było bardzo
chłodne. Uśmiechając się porównał naszą sierpniową pogodę do tego co oni
mają na Kalifornii przez cały rok, na okrągło. Faktycznie. Temperatura i
wilgotność powietrza w Progresji 3 sierpnia 2008 prawie zabijały. Nie
brakło też drobnych niespodzianek. W pewnym momencie Zielhorstowi
strzelił pasek od gitary. Muzyk mimo to dograł utwór do końca. Podczas
wymuszonej przerwy technicznej Paul Masvidal wspólnie z Tymonem
Kruidenier zaprezentowali nam swoje przestrzenne, ulotne gitarowe
improwizacyjki. Publiczność bawiła się świetnie. Niektórzy domagali się
od Reinerta improwizacji solo. Ludzie w większości chłonęli muzykę
stojąc w bezruchu jednak nie brakło też paru maniaków headbangingu. Obok
mnie stało dwóch takich kręcących piórami niczym Titus z Acid Drinkers
na scenie w latach młodości. Czasem troszkę to rozpraszało moją uwagę
ale miałem za to wentylację za darmo. Hehe. Nie ma to jak się dobrze
zadekować. Ciężko się chłopcy napracowali i ulżyli mi trochę w tym
upale. Koncert minął jak z bicza strzelił. Po ok. 70 minutach Cynic
pożegnali się z publicznością grając na bis jeden z premierowych
utworów. Długo nie mogłem się otrząsnąć.
Po zakończeniu show zespół w pełnym składzie natychmiast pojawił się w
holu. Cynicy cierpliwie podpisywali fanom autografy na wszystkim, co
tylko dostali do podpisania a także pozowali do zdjęć każdemu, kto
zapragnął się z nimi sfotografować. Pełna kultura, wielka klasa,
skromność i szacunek dla fanów. Znajomi rozmawiając z Paulem Masvidalem
dowiedzieli się, że Cynic wystąpią w Europie ponownie. Jeszcze w tym
roku. Jako support Opeth. Mam nadzieję, że pojawią się w Polsce. Będę na
nich czekał bardziej niż na Opeth.
Sumując. Wspaniałe przeżycie, na które (powtórzę kolejny raz) czekałem
kilkanaście lat. Wszystkie wcześniejsze i późniejsze koncerty razem
wzięte, na których miałem przyjemność być, nie wywarły na mnie tak
wielkiego wrażenia. Nigdy nie zapomnę 3 sierpnia 2008 w Progresji.
Wracając do domu długo rozmawialiśmy z Dominem o koncercie i spotkaniu z
muzykami.
Mam nadzieję, że nie zmęczyła Was ta relacja a zdjęcia będą się podobać.
Pozdrawiamy
Garfield & Domino