5 lipca br w poznańskim klubie Johnny Rocker odbył się koncert grupy Let
Me Introduce Yuo To The End. Do klubu przybyłem jak zawsze z godzinnym
zapasem aby wstroić się w subtelny klimat tego miejsca. Pierwsze co
zaniepokoiło mnie i to dosyć poważnie to kompletna pustka na sali.
Miałem nadzieje że to kwestia wczesnej pory lecz niestety jak się
później okazało strasznie się myliłem.
Na początku jednak parę słów o samym zespole.
O projekcie Let Me Introduce You To The End po raz pierwszy można było
usłyszeć już w roku 2000 kiedy to ukazała się ich pierwsza płyta „The
Hands Of Hope”, która powstała w wyniku współpracy Ryana Socasha i Seana
Foege’a. Album ten charakteryzował się bardzo ciemnym, psychodelicznym
wręcz klimatem i nastrojem i został dobrze przyjęty w świecie muzycznym a
grupa przez kolejne pięć lat koncertowała po Europie i Stanach
Zjednoczonych umiejętnie łącząc pokazy multimedialne z muzyką graną na
żywo. Zagrali w miejscach tak prestiżowych jak np „Pianos” w Nowym
Jorku, „The Bottleneck” w Kansas ,”Club Halo” w Salt Lake City czy też w
„The Historic Madison Theatre” w Ohio zapełniając je do pełna. W
międzyczasie Ryan Socash który zajmuje się także fotografią (wszystkie
zdjęcia na płytach są jego autorstwa) wydał album ze swoimi zdjęciami
„Times Of Growing Grimmer” który w niedługim czasie ukazał się również
poza Stanami Zjednoczonymi.Równocześnie grupa rozpoczęła przygotowania
do nagrania drugiego krążka. Płyta „A Love Of The Sea” ukazuje się w
roku 2006 i jest już dużo łatwiejsza w odbiorze. Muzyka Let Me End (taka
nazwa zespołu jest również spotykana) nie jest klasycznym rockiem
progresywnym. Dużo w niej elementów art-rocka, gotyku a nawet
delikatnego jazzu. Jest spokojna ,niesie w sobie duże pokłady ciepła i
pozytywnej energii, nie śpieszy się i nie ma w niej zbędnego
efekciarstwa. Nie usłyszymy na ich płytach przesterów i fuzzów. Prym
wiodą gitara akustyczna i pianino. Przy pierwszym odsłuchu może wydawać
się sennie i monotonnie ale w połączeniu z doskonale wpisanym w ten
nastrój „sennym” głosem Ryana ta muzyka porywa nas niczym wielka rzeka o
nazwie „Melancholia”. Teksty utworów to głównie problemy dotykające nas
wszystkich: miłość i jej rozpad, zaufanie i jego brak. Daleki jestem od
przyrównywania różnych zespołów do siebie ale dla zainteresowanych
kupnem ich płyty podpowiem tylko że druga płyta kojarzy mi się z
pierwszym albumem Blackfield, Anathemą i Antimmater. Głos Ryana
momentami przypomina Roberta Smitha z The Cure. Od roku 2006 grupa
poszerzyła się o polskich muzyków i w takim składzie koncertuje po
Europie i Polsce.
Koncert w Poznaniu jest jednym z 14 jakie odbywają się w Polsce i
niestety Poznań znowu zawiódł jeżeli chodzi o publiczność. Nie wiem czy
to kwestia braku reklamy na mieście i w mediach (pomijając napisany na
kolanie flamastrem plakat przed klubem co dla mnie raczej reklamą nie
jest) czy też to kwestia martwego sezonu jakim jest lato w każdym razie w
momencie rozpoczęcia koncertu na sali było ok 20 osób z czego
bezpośrednio zainteresowanych koncertem może ok. 10 osób. Mimo tego Let
Me End zdecydowali się zagrać i chwała im za to bo doświadczyliśmy
niezwykłego widowiska. Zespół wystąpił jako duet: Ryan Socash oraz
Wojtek Szupelak. Wyposażeni w trzy gitary akustyczne i pare przystawek
do nich dali pokaz niezwykłych umiejętności i kunsztu jaki niewątpliwie
posiadają. Całość kameralnego nastroju dopełniały zapalone przy muzykach
świeczki i pokaz multimedialny. Wszystko to cudownie się komponowało.
Akustyczne wersje utworów brzmiały świeżo i ciekawie i w połączeniu z
pokazem z projektora wprowadzały słuchaczy w stan zadumy i refleksji. W
jednym z utworów Wojtek wspomógł się afrykańską rurą deszczu co w
połączeniu z pokazywanymi akurat na ekranie ulicami (chyba Krakowa bo to
właśnie tam osiadł na stałe Ryan Sosach )smaganymi rzęsistym deszczem
dało niesamowity efekt. Po kolejnym utworze małomówny dotąd Ryan
powiedział, że lubi jak jego koncerty są krótkie i treściwe i dlatego
tak właśnie zagrają. Była to zapowiedz ostatniego utworu w tym
koncercie. Szkoda i nie szkoda. Szkoda-bo widowisko było naprawdę
wyjątkowe, a nie szkoda bo o godz 23 w klubie miała rozpocząć się
dyskoteka i do klubu zaczęło schodzić się czekoladowo umaszczone
towarzystwo w kreszowych strojach o kolorach rodem z łowickich strojów
ludowych które zaczęło psuć klimat skupienia jaki z powodzeniem stworzył
zespół. Dla wszystkich którzy chcieliby odrobinę doświadczyć tego
nastroju podsyłam poniżej parę fotek.
Gorąco polecam obie płyty zespołu. Pierwszą „The Hands Of Hope” mimo że
dosyć ciężką ale przez to wartościową i drugą „A Love Of The Sea” – dużo
łatwiejszą idealną by przy niej spędzić uroczy wieczór z kimś bliskim
przy lampce dobrego wina lub szampana.
Set lista koncertu w Poznaniu:
The ways we dream
Kasia
A love of the sea
Of ghost
Upon ending
I lay down my life
God’s above God
Sitting alone
I never thought i’d hurt you
I’ve been down
The brightness
Who will save me
Something unclear
Irek Dudziński (remik-73)