2008.06.17 – Judas Priest – Ostrava

Judas Priest to już od dłuższego czasu numer jeden w moim prywatnym rankingu zespołów. Moja miłość do Judasów trwa nadal i chyba nigdy nie ustanie. Na wieść o tym, iż legenda Heavy Metalu zagra w Ostravie (mieście znajdującym się w odległości ok. 130 kilometrów od mojej miejscowości) niesamowicie mnie ucieszyła. Szybko zarezerwowałem bilet razem z przejazdem z Krakowa autokarem.

W Krakowie zjawiłem się na czas i bez zbędnego czekania wsiadłem do autokaru wraz z 4 znajomymi, których z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Nasza ekipa pełna zapału i podniecenia wyruszyła w podróż wyposażona w „symboliczną” ilość napojów wyskokowych. Droga mijała w miłej atmosferze, z głośników leciał album Priest Live. Jednak to nie jazda autokarem była celem mojej podróży.

Przed koncertem zapoznałem się naturalnie z nowym dziełem mojego ulubionego zespołu. Koncept album inspirowany życiem Nostradamusa bardzo przypadł mi do gustu, mimo iż nie zdążyłem posłuchać go wystarczającą ilość razy, co nadrobiłem po powrocie. Do Ostravy przybyliśmy około godziny 16. Koncert zaplanowano na godzinę 20. Korzystając z chwili wolnego czasu wybraliśmy się do baru, aby się nieco posilić. Po powrocie odebraliśmy bilety. Ciekawym doświadczeniem było oczekiwanie na jadące autokary, łudziliśmy się iż z któregoś wyjdą panowie z Judas Priest, nasze oczekiwanie okazało się zbędne, nikt się nie pojawił.

Po otwarciu bram weszliśmy na halę Cez Arena. Można było wyczuć klimat niezwykłej Heavy Metalowej fety. Wewnątrz czekało nas nie lada zdziwienie. Ludzie (przede wszystkim Czesi) zaczęli zajmować miejsca na trybunach pozostawiając płytę niemal całkowicie pustą, jako że bilety nie miały rozgraniczenia na płytę i trybuny. W Polsce coś takiego nigdy się nie zdarza. Odliczaliśmy minuty do występu supportu a ludzie nadal niechętnie ustawiali się przy barierkach. Rozgrzewać nas przed koncertem Judas Priest miał czeski Citron. Przed koncertem nie słyszałem nigdy zespołu, toteż nie wiedziałem czego się spodziewać. Zagrali bardzo przyzwoicie, myślę, że można ich porównać do rosyjskiej Arii, bądź też polskiego Turbo. Zespół mało oryginalny, a maniera wokalisty była trochę drażniąca, mimo to miło było ich posłuchać żeby zabić czas który dłużył się niemiłosiernie. Po koncercie Citron czekało mnie drugie tego wieczoru zaskoczenie poniekąd mające związek z wcześniej opisanym. Otóż po supporcie poczułem wielką potrzebę załatwienia ważnej potrzeby i o dziwo, gdy skończyłem udało mi się wrócić dokładnie na to samo miejsce, na którym stałem, gdy grał support, a wierzcie mi stałem dość blisko.

Nagle światła zgasły. Tajemnicze intro i Scott Travis zaczął jazdę, gitarzyści się dołączyli, a spod sceny wyjechał na platformie Rob Halford ubrany w pelerynę i trzymający laskę w ręce. Scenografię stanowiła olbrzymia facjata Nostradamusa, utwór, którym Judasi rozpoczęli koncert to Prophecy z najnowszej płyty. Numer ten na koncercie zrobił na mnie piorunujące wrażenie, Halford śpiewający „I am Nostradamus” w tym przebraniu, to było coś niezwykłego. Kolejny był sztandarowy Metal Gods. Czeska publika była nieco statyczna, więc szybko przemieściłem się w miejsce gdzie bawiła się grupka, jak się potem okazało, Polaków. Krzyczałem wraz z nimi najgłośniej jak dałem radę. Dwa mocne uderzenia w postaci Eat Me Alive i Beetween The Hammer And The Anvil zmiażdżyły nas totalnie. Z albumu Painkiller poza wymienionym już Beetween The Hammer And The Anvil zagrali jeszcze bardzo żywiołowo wykonane Hell Patrol i numer tytułowy. Trzeba przyznać, że Halford tego wieczora był niesamowity, widać że bawi go śpiewanie, a jego głos nie stracił na mocy. Nie obyło się również bez małej pogadanki, po której panowie zaserwowali nam Heavy Metalowy hymn Breaking The Law. To było coś niesamowitego – szaleństwo na trybunach, wszyscy śpiewali wspólnie z Robem. Po tym hicie twarz Nostradamusa ponownie pojawiła się na scenie, kolejny numer to Death z nowej płyty. Halford śpiewający na tronie, ciężkie gitary i ogólna mroczna atmosfera, to robiło wrażenie. Następnie dostaliśmy szybki Dissident Agressor z albumu Sin After Sin. Drugim reprezentantem tego albumu był tego wieczora jeszcze The Sinner, który na mnie nie zrobił jednak aż tak wielkiego wrażenia (choć większośc fanów nie zgadza się z moją opinią). Z poprzedniej płyty Angel Of Retribution Judasi zagrali tylko balladę Angel, ponownie publiczność śpiewała, ja naturalnie na tym koncercie zdarłem sobie gardło. Numer ten na żywo wypada naprawdę imponująco. Po tym momencie zadumy dostajemy kolejne dwa killery: Electric Eye z płyty Screaming For Vengeance i mój faworyt – Rock Hard Ride Free z jej następczyni Defendes Of The Faith. Kolejnym niesamowitym momentem tego wieczoru był wjazd Roba na Harleyu i w całości na nim odśpiewany Hell Bent For Leather – utwór z mojego ulubionego albumu Judasa Killing Machine. Z tej płyty dostaliśmy zaraz potem jeszcze The Green Manalishi. Na ostatni bis Halford pośpiewał sobie nieco z publicznością, co było przedsmakiem przed ponadczasowym hitem You’ve got another thing coming.

Ten koncert to było coś. Tego wieczoru nie zapomnę pewnie do końca życia. Teraz należy tylko oczekiwać występu Judas Priest w Polsce.

Tekst – Piotr „PITOPIETHO” Bargieł
Zdjęcia – Mateusz Mróz

Dodaj komentarz