Od jakiegoś czasu było wiadomo, że trasę po Polsce ma jechać projekt
RBC. W skład zespołu wchodzą znani z Camel Colin Bass i Denis Clement
oraz gitarzysta/ wokalista Prince Robinson. Oczekiwania fanów były
zapewne różnorodne. Część ludzi przybyło zapewne na żywioł i bez
specjalnych preferencji. Osoby znające wcześniejsze nagrania Robinsona
nastawione były na solidną dawkę bluesrocka, gro fanów jednak pojawiło
się z zamiarem usłyszenia namiastki choćby zespołu Camel (co zresztą
pojawiało się w zapowiedziach trasy).
Pojawiliśmy się z redakcyjnym kolegą Piotrkiem Michalskim (tego wieczoru
piastującym funkcję fotografa) tradycyjnie niewielkim wyprzedzeniem,
czasowym. Mieliśmy więc okazję porozmawiać ze spotkanymi znajomymi a
także z organizatorami koncertu. I już na samym początku spotkało nas
spore zaskoczenie – w przedsprzedaży rozeszło się niemal 200 biletów, co
sugerowało, że koncert może być frekwencyjnym rekordem jeśli chodzi o
cykl „Progresywna Andaluzja”.
Na samym początku – podczas tradycyjnej zapowiedzi i w trakcie
pierwszego utworu, pojawiła się ekipa telewizyjna, kręcąca spot o tym
wydarzeniu… nie przeszkadzała jednak zupełnie w odbiorze koncertu.
Pierwszym utworem, który zagrał zespół (bo myślę, że w tym przypadku o
zespole możemy już mówić) był jeden z utworów z solowej płyty Prince’a
Robinsona „Burning Desire”, który świetnie rozgrzał publiczność i
wprowadził w bądź co bądź bluesrockowy klimat królujący tego wieczoru.
Utwory z tego albumu pojawiały się jeszcze wielokrotnie w secie.
Pod koniec pierwszego utworu Colinowi Bassowi spalił się wzmacniacz –
lecz publiczność nie została narażona na oczekiwanie. Podczas, kiedy
techniczny RCB – Olaf instalował nowy sprzęt, Colin Bass chwycił za
gitarę akustyczną – i zostaliśmy uraczeni akustyczną balladą.
Oprócz utworów Robinsona pojawiły się oczywiście kawałki z solowych płyt
Collina Bassa, oraz utwory z albumu będącego hołdem dla klasyków
bluesa.
W tym repertuarze muzycy mogli popuścić zapędy wirtuozerskie. Colin Bass
wyczyniał niesamowite harce na swoich basówkach, jednak totalnie
zaskoczył mnie Denis Clement, który na nieco skromnym zestawie
perkusyjnym potrafił rozpętać precyzyjne tornado.
Jeśli chodzi o Prince’a Robinsona jeśli ktoś znał jego twórczość nie
mógł być zaskoczony charakterystyczną manierą gitarową. Soczyste
solówki, sporo gry akordami i maksymalne wykorzystanie kaczek, to
niektóre z ulubionych technik Robinsona. Czasem na scenie pojawiała się
wręcz jazzowa swoboda – to tego nawet stopnia, że improwizujący muzycy
popadali w dysonanse… co oczywiście również znalazło swoich zwolenników.
W połowie koncertu muzycy zafundowali fanom przerwę „na piwo” (wymówione
po Polsku przez Colina) i po przysłowiowym kwadransie show trwał nadal.
Podczas koncertu nie zabrakło zapowiedzi i rozmów z publicznością. Colin
Bass poinformował wszystkich o stanie zdrowia Andy’ego Latimeria, który
podobno czuje się coraz lepiej i myśli poważnie o powrocie na scenę… to
ostatnie zostało skwitowane żartobliwie, że znaczy to, iż Andy nie
czuje się najlepiej.
Z publicznością rozmawiał głównie Colin, kiedy bowiem do mikrofonu podchodził Prince – ciężko było go zrozumieć…
Celowo na koniec zostawiłem – niejako wisienkę na torcie – kwestie
utworów Camel. Przed pierwszym utworem w secie z repertuaru Camel, Colin
Bass zaznaczył, ze RBC nie chce uchodzić za coverband. Utwory Camel
śpiewał oczywiście sam Colin, charakteryzowały się one jednak
specyficznym i odmiennym klimatem, głównie z powodu braku klawiszy.
Prince Robinson na swój sposób poradził sobie z niezapomnianymi partiami
gitar Latimeria (czego przed koncertem niepotrzebnie obawiali się
fani). Podczas koncertu RBC zagrali 4 utwory Camel: dwa kawałki z albumu
„Stationary Traveller” – „Fingertips” i „Cloack and dagger man”,
pochodzący z „Nude” kawałek „Drafted” i „Never let go” z pierwszej płyty
Camel. Oczywiście utwory nie były zagrane pod rząd lecz wplecione w
set.
Muzycy wywoływani byli długo na bisy, w związku z tym zagrane zostały
dwa – w tym ostatni utwór odegrał Colin samotnie, na gitarze
akustycznej.
Myślę, że należy mieć świadomość, że RBC prezentuje także utwory solowe
muzyków, oprócz kawałków Camel. Być może było kilku fanów, którzy czuli
niedosyt wobec proporcji repertuaru Camel w secie… Jeśli natomiast
RBC ma ambicje funkcjonować jako zespół – ja rozumiem takie podejście do
skonstruowania setlisty.
Koncert wypełniony był luzem i świetną zabawą, zarówno na scenie jak i wśród publiczności.
Po koncercie muzycy nie stronili od rozmów z fanami, każdy mógł
oczywiście zrobić sobie zdjęcie ze swoim idolem i dostać autograf.
Na koniec poznaliśmy pogląd Colina na temat T-shirtów, jak to człowiek
od rana powinien mieć podczas zapinania guzików o czym myśleć i jak to
t-shirty negatywnie wpływają na kondycję ludzkiego mózgu… Mimo tego
udało nam się namówić Colina do przyjęcia naszego prezentu – i
sfotografować go w koszulce z logo Rock Area.
Tekst: Piotr Spyra
Zdjęcia: Piotr Michalski