Kolejny koncert w MDK Andaluzja, kolejny z cyklu Piekarskie Wieczory Bluesowe.
Tematyka tego koncertu może nie po drodze z muzycznymi trendami portalu,
ale skoro na łamach Rock Aree ukazała się już relacja z koncertu Living
Blues to dlaczego nie umieścić relacji z występu australijskiego
gitarzysty Roba Tognoniego ?
Swoją muzykę Tognoni określa mianem power-blues-rock i chyba jest to trafne określenie do zdefiniowania muzyki którą prezentuje.
Koncert rozpoczął się tradycyjnie o godz. 19.00 co w okresie wiosennym
nie jest najlepszą porą dla tego typu imprez. Niestety frekwencja
również daje dużo do życzenia. Na bluesowych koncertach andaluzyjski
ośrodek zapełniają tylko artyści z najwyższej półki (ulubione określenie
pana dyrektora), a szkoda bo Rob Tognoni to naprawdę artysta godny
zobaczenia na żywo. Współpracował niegdyś z legendarnym Ten Yers After,
występował na wielu prestiżowych festiwalach bluesowych. Jest to już
druga jego wizyta w tym ośrodku.
Kto zna salę andaluzyjskiego domu kultury kojarzy rzędy krzesełek na
które narzekali muzycy Riverside, tym razem organizatorzy aby zamaskować
nieco pustawa widownię wzięli się za sposób, ustawiając w szachownicę
rzędy stolików, co dało niezły efekt atmosfery jazzrockowego klubu.
Pamiętam jeszcze zamierzchłe czasy kiedy na deskach tej sali występował
zespół Walk Away wtedy właśnie sala wyglądała podobnie a atmosfera mimo
niskiej frekwencji była równie znakomita. Średnia wieku widzów na
czwartkowym koncercie przekroczyłaby znacznie serialowe 39 i pół gdyby
nie młode pokolenie zabrane przez swoich rodziców.
Muzykę jaką zaprezentował nam ten przesympatyczny gitarzysta z antypodów
to prawdziwa porcja blues-rocka z wyraźnym naciskiem na rockowe
brzmienie, z soczystymi mięsistymi solówkami. Australijskiemu artyście
na scenie towarzyszyli Łukasz Gorczyca na basie i Tomek Dominik –
perkusja. Co zrobiło na mnie ogromne wrażenie: artysta zagrał tak jakby
występował dla tysięcznej publiczności a nie dla garstki miłośników
bluesa, świetnie się przy tym bawiąc (bez kąśliwych uwag pokroju naszych
rodzimych muzyków) widać że lubi to co robi. Czas koncertu wystarczył
aby Tognoni zdegustował butelkę czerwonego wina którą przemycił na
scenę, i oczywiście nie przekroczył magicznej liczby 21(aby demonom
Świętego Miasta nie zakłócić wieczornego oglądania bzdur w cieniu
domowego zacisza).
Muzyka Tognoniego był bardzo ekspresyjna i chyba więcej w konwencji
rocka niż tradycyjnego bluesa. W swoje utwory Tognoni wplótł szereg
cytatów z rockowego kanonu: był Smoke On The Water, byli Doorsi no i
ojciec i mentor tego typu grania, nieśmiertelny Jimi Hendrix. Oprócz
umiejętności gitarowych wykonawca popisywał się zdolnościami
lingwistycznymi ( zaj….ście!!!) Zagrzewany szczerymi brawami i
okrzykami publiki, wykonał dwa bisy. Potem zapowiedź przez pana Piotra
Zalewskiego nadchodzących artystycznych atrakcji i koniec.
Po koncercie można było nabyć najnowszą płytę Roba Tognoniego. Artysta
jak i nasz ceniony dyrektor pan Piotr chętnie pozowali do wspólnych
zdjęć.
Atrakcją wieczoru okazał się również wspaniały dwukołowiec który
zaparkował przy piekarskim ośrodku. (Harley mój to jest to kocham go)
To był przesympatyczny kameralny wieczór w dobrym towarzystwie przy
soczystych gitarowych dźwiękach, szkoda że tak niewielu umie to docenić.