Muszę przyznać bez bicia, że tego się nie spodziewałem. W piekarskim
Ośrodku Kultury Andaluzja byłem już na kilku koncertach z cyklu
„Progresywna Andaluzja”, ale na koncert bluesowy trafiłem tam po raz
pierwszy. Słyszałem wcześniej że Ośrodek słynie już z tych inicjatyw i
odwiedzany jest przez bluesowe gwiazdy. Mnie poniedziałkowego wieczoru
było dane być na świetnym występie Livin Blues Xperience. Zespół
występował w Andaluzji nie po raz pierwszy.
Zastanawiała mnie przede wszystkim frekwencja… wiedziałem, że
Piekarskie Wieczory Bluesowe są popularne… ale nie zdawałem sobie
sprawy jak bardzo.
Na koncert przybyłem z redakcyjnym kolegą (Piotrem Michalskim) tuż przed
rozpoczęciem koncertu grupy supportującej holendrów. Jako pierwszy
zespół tego wieczoru wystąpił śląski zespół Highway, a frekwencja na
sali przekraczała w tym momencie 150 osób…
Zespół Highway zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Prezentowany
przez nich blues mocno osadzony był w rockowych korzeniach. Za sprawą
imponujących hammondów wiele motywów kojarzyło się wręcz z typowo
purplowkim hardrockiem. Do tego muzyka oparta była na brzmieniu dwóch
gitar. Gitarzyści bardzo ciekawie się dopełniali, mimo że wydawali się
grać nieco odmiennie. Genialnie jednak w ich wykonaniu wypadały solówki w
harmoniach, szczególnie wtedy kiedy jeden z gitarzystów grał solówkę
normalnie, drugi slidem! Świetny patent!
Wokalista zespołu Highway z kolei wydawał się fanem Ryśka Riedla…
bowiem jego maniera głosu sprawiała, ze momentami można było Highway
swobodnie przyrównać do Dżemu.
Zespół prezentował polskojęzyczny repertuar z typowo
bluesowo-countrowskimi tekstami, czasem życiowymi, czasem banalnymi –
jednak do prezentowanej przez Ślązaków muzyki teksty pasowały idealnie. W
zasadzie muszę powiedzieć, że występ suportu bardzo mi się podobał…
przyczepiłbym się może do doboru utworów… jakich? Wyciąłbym z setu 2
ballady. Widać było, że publiczność najlepiej bawiła się na dynamicznych
utworach. Zespół zagrał około 50 minutowy set, podczas którego wciąż
przybywało publiczności.
Podczas bardzo krótkiej przerwy pomiędzy zespołami, można było czegoś
się napić… lub odetchnąć świeżym powietrzem (albo wprost przeciwnie).
Należało jednak wykazać się czujnością bowiem 5 minut po godzinie
dwudziestej na scenie pojawili się panowie z Livin’ Blues Xperience.
Na początku na scenie pojawiły się 4 osoby, bez Nicko Cristiansena…
ale taki też był początek pierwszego utworu, przez około 3 minuty utwór
był instrumentalny, po czym gitarzysta grupy znany jako Lucky Lucko
zapowiedział frotmana grupy, który wcale nie pojawił się na scenie od
razu, tylko zaczął przemykać i chować się za kurtyną. Już w tym momencie
było wiadomo, ze będzie to występ wypełniony humorem.
Charyzmatyczny wokalista od pierwszych dźwięków zawładnął piekarską
publicznością zgromadzoną w ilości około 200 osób w Andaluzji. Muszę
powiedzieć że nigdy nie spotkałem się z takim czymś, aby publiczność od
pierwszego utworu była tak pobudzona i podekscytowana występem.
Zazwyczaj zespołom zajmuje nieco czasu aby rozgrzać publiczność, Nicko
Cristiansen natomiast już w pierwszym utworze namówił ludzi do śpiewania
razem z nim! Imponujące!
Do rytmicznego klaskania z kolei nie trzeba było nikogo namawiać.
Niewątpliwą zaletą tego występu było to, że podczas koncertu można było
po raz pierwszy usłyszeć materiał z nowego albumu grupy, który po
koncercie można było zakupić…
Przyznam, że nowe utwory przypadły mi do gustu, osadzona na granicy
country i bluesa muzyka, podrywała każdego do rytmicznego machania głową
lub przytupywania. Nicko Cristiansen oprócz tego że pokazał się jako
świetny wokalista i saksofonista, okazał się również rewelacyjnym
showmanem! Biegał po scenie, zaczepiał muzyków grupy, a z perkusistą
zagrał nawet solówkę na bębnach! Nicko cały czas skakał na scenie,
prezentował wysokie wykopy, udawał jakieś ciosy karate, a nawet fikał
koziołki. Nie mówią o tym, ze kilak razy zeskoczył ze sceny aby przybić
„piątki” osobom w pierwszym rzędzie.
Set był skonstruowany w taki sposób, ze każdy z instrumentalistów mógł
wpleść nieco improwizacji w muzykę. Każdy z muzyków mógł podczas
koncertu niejednokrotnie popisać się solówkami. Na mnie największe
wrażenie zrobiły solowe popisy harmonijkarza: Francoisa Spannenburga,
który w pewnym momencie ukrył oprócz harmonijki w dłoniach sztuczne
ognie i w najbardziej gorącym fragmencie solówki z jego harmonijki
zaczęły sypać się iskry – genialny patent, który dane było nam oglądać
jeszcze nie raz. Kolejnym niebanalnym numerem, w który byli zaangażowani
Francois i Nicko, to przekazywanie świecącej piłeczki. Harmonijkarz
grał solówkę, po czym udał, że się zakrztusił, z ust wyjął świecący
punkcik, przekazał go wokaliście, który wrzucił punkcik do saksofonu…
Później numer powtórzyli kilka razy…
Nie było mowy o wypuszczeniu muzyków ze sceny bez bisu… Nawet po bisie
publiczność próbowała wywoływać zespół ponownie… jednak koncert
zakończył się około 20 minut przed godziną 22.
Dobór supporta do gwiazdy wydaje się w tym przypadku idealny. Holendrzy
nie używali klawiszy i grali na jedną gitarę, dlatego muzyka supportu
sprawiała wrażenie bardziej osadzonej na pograniczu bluesa i rocka.
Sprawiało to wrażenie delikatnej różnicy stylistycznej między koncertami
Livin’ Blues z kolei pokazali niebywałą klasę i potwierdzili po raz
kolejny, że Europejczycy mogą grać bluesa w amerykańskim stylu!
Zastanawiam się jednak, czy nie byłoby dobrym pomysłem usunąć z sali
około połowy krzesełek, wydaje mi się, że stojąca publiczność
zgromadzona przed samą sceną bawiłaby się jeszcze lepiej.
HIGHWAY
LIVIN’ BLUES XPERIENCE
Tekst: Piotr Spyra
Zdjęcia: Piotr Michalski