2008.04.28 – Livin’ Blues Xperience / Highway – Piekary Śl.

Muszę przyznać bez bicia, że tego się nie spodziewałem. W piekarskim Ośrodku Kultury Andaluzja byłem już na kilku koncertach z cyklu „Progresywna Andaluzja”, ale na koncert bluesowy trafiłem tam po raz pierwszy. Słyszałem wcześniej że Ośrodek słynie już z tych inicjatyw i odwiedzany jest przez bluesowe gwiazdy. Mnie poniedziałkowego wieczoru było dane być na świetnym występie Livin Blues Xperience. Zespół występował w Andaluzji nie po raz pierwszy.
Zastanawiała mnie przede wszystkim frekwencja… wiedziałem, że Piekarskie Wieczory Bluesowe są popularne… ale nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo.
Na koncert przybyłem z redakcyjnym kolegą (Piotrem Michalskim) tuż przed rozpoczęciem koncertu grupy supportującej holendrów. Jako pierwszy zespół tego wieczoru wystąpił śląski zespół Highway, a frekwencja na sali przekraczała w tym momencie 150 osób…

Zespół Highway zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Prezentowany przez nich blues mocno osadzony był w rockowych korzeniach. Za sprawą imponujących hammondów wiele motywów kojarzyło się wręcz z typowo purplowkim hardrockiem. Do tego muzyka oparta była na brzmieniu dwóch gitar. Gitarzyści bardzo ciekawie się dopełniali, mimo że wydawali się grać nieco odmiennie. Genialnie jednak w ich wykonaniu wypadały solówki w harmoniach, szczególnie wtedy kiedy jeden z gitarzystów grał solówkę normalnie, drugi slidem! Świetny patent!
Wokalista zespołu Highway z kolei wydawał się fanem Ryśka Riedla… bowiem jego maniera głosu sprawiała, ze momentami można było Highway swobodnie przyrównać do Dżemu.
Zespół prezentował polskojęzyczny repertuar z typowo bluesowo-countrowskimi tekstami, czasem życiowymi, czasem banalnymi – jednak do prezentowanej przez Ślązaków muzyki teksty pasowały idealnie. W zasadzie muszę powiedzieć, że występ suportu bardzo mi się podobał… przyczepiłbym się może do doboru utworów… jakich? Wyciąłbym z setu 2 ballady. Widać było, że publiczność najlepiej bawiła się na dynamicznych utworach. Zespół zagrał około 50 minutowy set, podczas którego wciąż przybywało publiczności.

Podczas bardzo krótkiej przerwy pomiędzy zespołami, można było czegoś się napić… lub odetchnąć świeżym powietrzem (albo wprost przeciwnie). Należało jednak wykazać się czujnością bowiem 5 minut po godzinie dwudziestej na scenie pojawili się panowie z Livin’ Blues Xperience.
Na początku na scenie pojawiły się 4 osoby, bez Nicko Cristiansena… ale taki też był początek pierwszego utworu, przez około 3 minuty utwór był instrumentalny, po czym gitarzysta grupy znany jako Lucky Lucko zapowiedział frotmana grupy, który wcale nie pojawił się na scenie od razu, tylko zaczął przemykać i chować się za kurtyną. Już w tym momencie było wiadomo, ze będzie to występ wypełniony humorem.
Charyzmatyczny wokalista od pierwszych dźwięków zawładnął piekarską publicznością zgromadzoną w ilości około 200 osób w Andaluzji. Muszę powiedzieć że nigdy nie spotkałem się z takim czymś, aby publiczność od pierwszego utworu była tak pobudzona i podekscytowana występem. Zazwyczaj zespołom zajmuje nieco czasu aby rozgrzać publiczność, Nicko Cristiansen natomiast już w pierwszym utworze namówił ludzi do śpiewania razem z nim! Imponujące!
Do rytmicznego klaskania z kolei nie trzeba było nikogo namawiać.
Niewątpliwą zaletą tego występu było to, że podczas koncertu można było po raz pierwszy usłyszeć materiał z nowego albumu grupy, który po koncercie można było zakupić…
Przyznam, że nowe utwory przypadły mi do gustu, osadzona na granicy country i bluesa muzyka, podrywała każdego do rytmicznego machania głową lub przytupywania. Nicko Cristiansen oprócz tego że pokazał się jako świetny wokalista i saksofonista, okazał się również rewelacyjnym showmanem! Biegał po scenie, zaczepiał muzyków grupy, a z perkusistą zagrał nawet solówkę na bębnach! Nicko cały czas skakał na scenie, prezentował wysokie wykopy, udawał jakieś ciosy karate, a nawet fikał koziołki. Nie mówią o tym, ze kilak razy zeskoczył ze sceny aby przybić „piątki” osobom w pierwszym rzędzie.
Set był skonstruowany w taki sposób, ze każdy z instrumentalistów mógł wpleść nieco improwizacji w muzykę. Każdy z muzyków mógł podczas koncertu niejednokrotnie popisać się solówkami. Na mnie największe wrażenie zrobiły solowe popisy harmonijkarza: Francoisa Spannenburga, który w pewnym momencie ukrył oprócz harmonijki w dłoniach sztuczne ognie i w najbardziej gorącym fragmencie solówki z jego harmonijki zaczęły sypać się iskry – genialny patent, który dane było nam oglądać jeszcze nie raz. Kolejnym niebanalnym numerem, w który byli zaangażowani Francois i Nicko, to przekazywanie świecącej piłeczki. Harmonijkarz grał solówkę, po czym udał, że się zakrztusił, z ust wyjął świecący punkcik, przekazał go wokaliście, który wrzucił punkcik do saksofonu… Później numer powtórzyli kilka razy…
Nie było mowy o wypuszczeniu muzyków ze sceny bez bisu… Nawet po bisie publiczność próbowała wywoływać zespół ponownie… jednak koncert zakończył się około 20 minut przed godziną 22.

Dobór supporta do gwiazdy wydaje się w tym przypadku idealny. Holendrzy nie używali klawiszy i grali na jedną gitarę, dlatego muzyka supportu sprawiała wrażenie bardziej osadzonej na pograniczu bluesa i rocka. Sprawiało to wrażenie delikatnej różnicy stylistycznej między koncertami
Livin’ Blues z kolei pokazali niebywałą klasę i potwierdzili po raz kolejny, że Europejczycy mogą grać bluesa w amerykańskim stylu!
Zastanawiam się jednak, czy nie byłoby dobrym pomysłem usunąć z sali około połowy krzesełek, wydaje mi się, że stojąca publiczność zgromadzona przed samą sceną bawiłaby się jeszcze lepiej.


HIGHWAY

LIVIN’ BLUES XPERIENCE

Tekst: Piotr Spyra
Zdjęcia: Piotr Michalski

Dodaj komentarz