2008.04.26 – RPWL, VOTUM, SYMPHONY – Warszawa

rpwl-logo

Kwietniowy Prog Day był wyjątkowy, już sama nazwa mówiła, że ktoś postarzeje się o rok, a tą osoba był Prezes – człowiek, bez którego Progresja nie istniałaby. O solenizancie jednak trochę później.

Koncert zaczął się dość punktualnie, a pierwszy na scenie pojawił się zespół Symphony prezentując nam ciekawy set z utworami z debiutanckiej płyty „Mind Reflections”.
Było ciężej, momentami bardzo melodyjnie i chyba trafiło to do słuchaczy pod sceną. Do mnie niespecjalnie, ale po odsłuchaniu w domu ich płyty postanowiłem, że przyjrzę się temu jeszcze raz na żywo, bo kompozycje są naprawdę ciekawe i warte uwagi i widać, że coś ciekawego może z tego wyjść.

Kolejny pojawił się warszawski Votum prezentując materiał z równie świeżej płyty „Time Must Have A Stop”. Tutaj po raz pierwszy tego wieczoru otarliśmy się o profesjonalizm. Dobre nagłośnienie, czysty sound i dobrze zaaranżowane kompozycje. Na Myspace-owej stronie możemy przeczytać, że inspiracjami grupy są Pink Floyd, Porcupine Tree, Opeth (wzorowanie się na tym ostatnim było bardzo słyszalne w jednym z utworów, kiedy zgodnie ze znajomym stwierdziliśmy „Jakbym słyszał Opeth”). W tym przypadku płytę słyszałem wcześniej i koncert potwierdził to, że grupa ma aspiracje do drobnego zamieszania warszawską sceną progrockową.
Warto wspomnieć, że już podczas tych dwóch setów na ekranie z tyłu pojawiały się animacje ilustrujące to, co słyszeliśmy z głośników dodając koncertowi klimatu.

Po drobnych roszadach na scenie, przy mikrofonie pojawił się… Nie, nie był to Yogi Lang a Prezes, Marek we własnej sobie przypominając, że RPWL pojawiło się już kiedyś na naszej scenie i życząc udanego koncertu.

Sample odtworzone z taśmy, obraz z rzutnika i ruszyliśmy. Zaczęli od Silenced, utworu otwierającego nową płytę, przy której muzycy zostali na dłuższy czas. Smaczkiem było użycie megafonu w środku numeru, zupełnie jak na płycie – niby drobiazg a warty odnotowania.
Płynne przejście do Brathe In, Breathe Out zagranego poprawnie i chyba zbyt zachowawczo.

W czasie występu piszący tę relację trzy razy osiągnął stan wyższej euforii. Pierwszą chwilą było zagranie utworu Masters Of War (jak powszechnie wiadomo jest to cover kompozycji Boba Dylana. Przy okazji, czy to nie piękne, że interpretacje jego utworów nie raz dorównują oryginalnym wykonaniom? Knockin’ On Heaven’s Door – Guns 'n’ Roses, All Along The Watchtower – Jimiego Hendrixa i Masters Of War – RPWL właśnie). Piękne wykonanie uraczone śliczną solówką gitarzysty i tekst, który chyba każdemu dał do myślenia…

Zejście na ziemię i oto Stranger, w którym Yogi, nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz miotał się miedzy mikrofonem i klawiszami, na których zagrał konkretne, długie solo a na końcu pojawiło się coś na kształt rapowanki.

Czym jest rock progresywny? Chyba nikt nie potrafi do końca odpowiedzieć na to pytanie, ale spróbować może każdy np. pisząc o tym utwór. This Is Not A Prog Song, podczas którego każdy mógł pośpiewać z zespołem, (chociaż i tak śpiewy odbywały się przez cały koncert) do słów wyświetlanych na telebimie – „Keep You (P)rockin’ Babe” i uraczyć ucho fragmentem „Rock You Like A Hurricane” Scorpionsów płynnie wplecionym gdzieś między zwrotki. Na tym skończyła się reprezentacja „RPWL Experience” i przenieśliśmy się w przeszłość.

Start The Fire skierował nas do roku 2005 i płyty „Word Through My Eyes”. Nie ma na niej chyba słabych kompozycji a na koncertach mienią się one dodatkowymi barwami. Tak było i tutaj. Następnie Gentle Art Of Swimming z obowiązkowymi solówkami: Manni Mullera na perkusji i finałową Karlheinza Wallner na gitarze. Jakość odegrania – studyjna.

Drugi raz autor udał się na orbitę przy 3 Lights. Koncertowe wykonanie z niedawno wydanej płyty „9” obiecywało dużo i tak też było u nas – muzycy rozwinęli skrzydła tak bardzo jak tylko mogli przekazując całą radość z grania słuchaczom. Popisy solowe w tym utworze mogłyby trwać i trwać…

Następnie chwila ze standardami Trying To Kiss The Sun, Wasted Land zagrane bez żadnych „przygód” i Roses, przy którym sala od początku do końca śpiewała z Yogim a ten pokazał, że jego wykonanie spokojnie konkuruje z tym, co zaprezentował niegdyś Ray Wilson.
Wybrzmiały ostatnie dźwięki i zespół zaczął się zbierać, ale wiadomo było, że nie zostaną puszczeni tak łatwo i już po kilkunastu sekundach zasiedli do swoich instrumentów by..

…zagrać 2 utwory: Sleep, który niestety grzeszył poprawnością i Hole In The Sky, przy którym stan ogólnej radości pojawił się po raz trzeci i nie opuścił sali i jednocześnie recenzenta już do samego końca. Takie zakończenie pozostawia zawsze niedosyt – co byłoby gdyby grali dalej? A tak Panowie zeszli już ze sceny na dobre i wpadli w sidła czekających wiernie na autografy fanów.

Rozmawiając z nimi później zapytałem, dlaczego nie pojawiło się „New Stars Are Bron” – Yogi wytłumaczył to osobą nowego perkusisty i niestety przyjdzie nam poczekać jeszcze trochę żeby usłyszeć to w koncertowym wykonaniu. Przy okazji chłopaki reprezentują nurt bliskich spotkań z fanami, co objawia się między innymi tym, że można ich spokojnie zaczepić i pogadać po koncercie- tak trzymać!

Dźwiękowiec nie zawiódł i nagłośnienie było naprawdę solidne, co już powoli staje się standardem na Prog Days-ach. Dodatkowe animacje uprzyjemniły koncert, może to tez powinno wejść na stałe do oprawy koncertowej?

Podsumowując każde spotkanie z ambitną muzyką w progresji powoduje coraz szerszy uśmiech na mojej twarzy i chyba nie tylko na mojej, bo frekwencja na tego typu imprezach jest coraz większa, co daje nadzieje na to, że kiedyś sale będą wypełnione co najmniej w ¾.

P.S
Gdy wszystko ucichło zaczęły się obchody urodzin Marka. Bardzo pomysłowe prezenty, gromkie „Sto Lat”, tort i inne ogólnie dostępne dania, rodzinna atmosfera – tak wyglądało to w skrócie. Niestety bawiłem tam tylko do 1 w nocy, ale znając upór, doświadczenie bywalców progresji i okoliczności wyśmienita zabawa trwała do rana.
Sto Lat Prezesie!



Tekst: Łukasz „Vince_Vega” Pyzowski
Zdjęcia: Dawid (Natanadler) Marut i Łukasz Pyzowski

Dodaj komentarz