2008.03.31 – ANIMATIONS – Wrocław

ANIMATIONS - animations

„Lost In Infinity Tour 2008” – pod takim szyldem ruszyła w Polskę grupa Animations, by na żywo zaprezentować materiał z debiutanckiego albumu „Animations”, który na rynku muzycznym wywołał całkiem spore zamieszanie i myślę, iż jak najbardziej uzasadnione. Trasa objęła pięć miast, a wśród nich znalazł się także Wrocław. Pewnie wstyd się przyznać, ale o tym wydarzeniu dowiedziałem się dopiero w dniu koncertu. Jednak gdy tylko dotarła do mnie ta wiadomość, moja decyzja była błyskawiczna (wiadomo oczywiście jaka..) Jak pomyślałem – tak też zrobiłem i tuż po godzinie 19-tej moje stopy przekroczyły progi klubu „Od Zmierzchu Do Świtu”, w którym to grupa Animations miała zainicjować początek swojej trasy. O tej porze w lokalu była dosłownie garstka ludzi.. Poczułem lekkie rozgoryczenie i zażenowanie, że w tak dużym mieście, na takie koncerty przychodzi tak niewiele osób. Tym niemniej tłumaczyłem to sobie tym, iż do koncertu jest jeszcze prawie godzina i pewnie ludzie dopiero zaczną się schodzić. Jednakże frekwencja tego wieczoru nie była imponująca. Na koncert przyszło góra 50 osób, co jednak w niczym nie przeszkodziło grupie Animations, która tego wieczoru dała bardzo widowiskowy show.

Zespół wystąpił w składzie: Bartek Bisaga (bas), Kuba Dębski (gitara), Tomek Konopka (klawisze), Paweł Larysz (bębny). Przyjechał również nowy nabytek zespołu, a mianowicie Darek Bartosiewicz, który z powodu niedyspozycji zdrowotnej niestety nie chwycił za mikrofon. Tego wieczoru spadła na niego odpowiedzialność za sprzedaż wejściówek i robienie fotek, no ale i to musi przecież ktoś robić.
Koncert zaczął się z niewielkim, 15-to minutowym poślizgiem i po tym czasie z głośników poleciało intro. A po nim na scenie rozpoczęła się prawdziwa uczta dźwiękowa i tym samym pokaz niebagatelnych umiejętności instrumentalistów, przywołująca na myśl poczynania grupy Dream Theater. Na pierwszy ogień poszedł „911” (part 1-2), a następnie „Oranges” i „Lost In Infinity”. Już od samego początku dało się odczuć, że chłopaki na scenie czują się w pełni rozluźnieni (albo umiejętnie się maskowali), a samo granie sprawia im niezwykłą frajdę. Co i rusz członkowie zespołu wymieniali między sobą uśmiechy, co sprawiało wrażenie jakoby panowie bez większego wysiłku odgrywali niebanalne dźwięki swoich utworów, jak również tworzyli zgraną paczkę przyjaciół. To zachowanie sprawiało naprawdę pozytywne wrażenie i ktoś, kto to widział, dokładnie rozumie o co mi chodzi. Innym ciekawym zjawiskiem była mimika twarzy Kuby, który podczas gry na swoim instrumencie wczuwał się do tego stopnia, że robił różnorodne miny. To przywołało mi na myśl gitarzystę Exodus, Gary Holt’a, który podczas koncertu zachowywał się całkiem podobnie. Ponadto grupa starała się o to, by pomiędzy poszczególnymi utworami nie powstawała niewygodna cisza i tak też po krótkim, czasem żartobliwym tekście rozpoczynano kolejny kawałek. Stąd też mimo braku wokalisty, zespół i w tej kwestii radził sobie należycie.

Następne w kolejności zagrano „Paradigm Shift”, „Sonic Maze” i po tych dźwiękach nadszedł czas na niespodziankę. Zespół zaprezentował split kawałków z repertuaru Dream Theater, Liquid Tension Experiment i mało znanej grupy o nazwie Metallica. Wpletli w to trochę swojego materiału i wyszedł prawdziwy collage muzyczny. Motywy zmieniały się niczym obrazy w kalejdoskopie. To był doskonały przykład na to, że Polak potrafi. Podejrzewam, że większość zespołów podejmując próbę wykonania coveru Dream Theater, od razu wydałaby na siebie wyrok śmierci. Jednak, jak dane mi było usłyszeć – nie taki diabeł straszny jak go malują. Animations sprostali temu zadaniu bez jakichkolwiek trudności. Zresztą wybór kawałków z repertuaru Dreamów nie dziwi, bo słuchając muzyki Animations od razu daje się wyczuć charakterystyczny styl twórców „Awake” i mam nadzieje, iż z czasem te fascynacje będę mniej wyczuwalne..
Kolejnymi kawałkami okazały się „The Four Symptoms” oraz „912”, a po nich na scenie został jedynie Tomek, który klimatycznym klawiszowym wstępem zainicjował ostatni w secie „Animations”. Po tym utworze zespół na moment opuścił scenę, co jednak nie trwało długo, ponieważ publiczność dość mocno domagała się kontynuacji widowiska. Chłopaki od razu przystąpili do działania, ale tym razem scena należała do jednej osoby. Mowa tu o Pawle, który pokazał próbkę swoich wysokich umiejętności i kunsztu wykonując solo na bębnach. Zaczął od motywów granych na werblu i od razu ucieszyło mnie to, że w jego popisie było sporo melodii, a nie jedynie kanonada jak największej ilości dźwięków świadczących o predyspozycji muzyka do „kosmicznie” szybkiego grania. Zastanawiam się czy Paweł nie jest wielkim fanem Neil Peart’a, bo melodyka jego sola, była podobna właśnie do popisów perkusisty Rush. No i ta żonglerka pałkami… to robi wrażenie (Neil też to wykonuje, podobnie jak Mike Terrana i reszta cyborgów.). Myślę, że gdyby sufit był trochę wyżej to Paweł pokusiłby się na podrzucanie pałeczkami niczym Mr Portnoy… W każdym bądź razie, te przysłowiowe pięć minut z perkusistą Animations pokazało, że ten człowiek ma ogromny potencjał i już teraz jego styl oraz technika gry zasługują na prawdziwe uznanie.
Po elektryzującym solo, zespół wykonał kawałek „Heaven”, który nie ukazał się na żadnym wydawnictwie i tak o godzinie 21:40 nadeszła chwila, gdy Animations na dobre zeszli ze sceny…

Po koncercie widać było, że ludzie byli zachwyceni tym, co zobaczyli i usłyszeli tego wieczoru, co jak zaobserwowałem, zaowocowało dość obfitą sprzedażą płyt i koszulek zespołu. Formacja udowodniła, że także u nas można grać tak poważne i niebanalne dźwięki jak na zachodzie. Chłopaki pokazali się naprawdę z mocnej strony. Zarówno pomysły jak i same umiejętności muzyków świadczą o klasie i tym samym napawają optymizmem na przyszłość, bo coś mi się wydaje, że o Animations będzie jeszcze głośno. Teraz gdy zespół powiększył się o wokalistę, pojawiły się nowe możliwości i mam nadzieje, że zespół tego nie zlekceważy, ale odpowiednio je wykorzysta…

Marcin Magiera


Dodaj komentarz