The Cure to legenda i co do tego to chyba nikt nie ma wątpliwości. Ku
mojemu szczęściu jest to wciąć żywa legenda, a to dla tego, że było mi
dane obejrzeć ich na żywo w katowickim Spodku. Nadzieje przed koncertem
były spore, zespół przyzwyczaił swoich fanów ostatnio do dawania
koncertów nie krótszych niż 3 godziny. The Cure to jeden z zespołów
mojego dzieciństwa, nigdy jednak nie przestałem ich słuchać. Nie należy
może do czołówki moich ulubionych zespołów, ale z bardzo dużym
podnieceniem czekałem na ich występ w katowickim spodku. Chciałem
spokojnie przypatrzyć się zespołowi i posłuchać muzyki w skupieniu toteż
zająłem miejsce na trybunach (dodam, że pierwszy raz w życiu nie
oglądałem koncertu z płyty).
W hali zjawiłem się (w towarzystwie ojca, dzięki któremu właściwie The
Cure poznałem) około godziny 18:30, czekając na, support, którym był
właściwie nieznany mi zespół 65 Days of Stanic (wcześniej poszperałem
tylko trochę po youtube aby co nie co poznać). Zespół gra muzykę
instrumentalną, którą można chyba określić mianem post rock, ale nie
będę się tu w szufladkowanie bawić. Koncert suportu trwał krótko,
zaprezentowali bodajże 6 utworów. Dużo elektroniki, wykonanie bardzo
dokładne i co by tu nie mówić dobre. Czasem zespół pokazał, że potrafią
grać mocno, momentami oglądałem niezłe solówki, ogólnie dobrze ale bez
rewelacji. Zespół pożegnał się z fanami i wiedziałem, że niedługo
zacznie się wielkie widowisko.
Gdy po suporcie światła zapaliły się doznałem małego szoku. Wcześniej
nie wiedziałem jak na koncertach The Cure wygląda sprawa frekwencji,
toteż nie wiedziałem, czego się spodziewać. Gdy spojrzałem na trybuny
ujrzałem Spodek zapełniony właściwie do ostatniego miejsca! Nawet na
sektorach G i L widać było ludzi (a pamiętajmy, że są to sektory
boczne). Masa fanów na płycie oczekiwała tylko jednego.
Około godziny 20:15 zgasły światła, wrzawa na widowni, wielkie
podniecenie i z głośników wydobywają się dźwięki swego rodzaju intra
czyli Tape, szczerze przyznam ze liczyłem na Plainsong ale wykonanie
wynagrodziło mi mój lekki zawód. Następnie poszło już pełną parą: Open,
Fascination street i alt.end wykonania cudowne. Kolejnym utworem był The
Walk, przy którego okazji należy zwrócić uwagę na jeden fakt. Niegdyś
jednym z czynników muzyki The Cure były klawisze, dziś zespół tworzą 4
osoby (wokal+gitara, druga gitara, bas i perkusja). Wydaje się, że w
takim numerze jak walk klawisze są niezbędne. Charakterystyczne dźwięki
klawiszy zagrane zostały na gitarze, na czym jednak ten numer stracił.
Jedziemy dalej. Numer z najnowszej płyty Brytyjczyków, czyli The End Of
The Word, a później znane nam doskonale Curowe klasyki na czele z
Lovesong, Pictures of You i Lullaby z mojego ulubionego albumu
Brytyjczyków, czyli Desintegration. Cały czas zespół czaruje, wprowadza
niezwykły klimat. Następne numery tylko to potwierdzają, mamy megahicior
Just Like Heaven, A Boy i Never Knew. Po tych dwóch numerach doznałem
szoku, otóż nie spodziewałem się, że usłyszę na tym koncercie jeden z
moich ulubionych curowych numerów a mianowicie niesamowicie wykonany i
genialny Sake Dog Sake. Nie będę się tutaj rozpisywał o setliście
(znajdziecie ją pod moim artykułem). Powiem tylko, że zarówno dobór
utworów świetny jak i wykonanie genialne. Zespół ze sceny sszedł po
wykonaniu end, ale chyba nikt nie sądził ze to koniec. Mieliśmy aż 3
bisy. Na piewszym bisie po troche drętwym i niezbyt przezemnie lubianym
At Night dostaliśmy niesamowite wykonania M,Play For Today i transowy A
Forest. Drugi bis to absolutna klasyka na czele z Three Imaginary Boys,
10:15 Saturday Night, Killing An Arab I najlepiej przyjętym przez
publiczność Boys Don’t Cry. Ostatni bis to o dziwo tylko jeden utwór a
mianowicie Why Can’t I Be You?, wykonanie nie zachwyciło, a pod koniec
głos Roberta Smitha (niezwykle równy tego wieczoru) zaczął się w mojej
opinii łamać. Szkoda, że nie usłyszeliśmy chociażby Friday I’m In Love,
Faith czy Charlote Sometimes. No, ale ten fakt nie zepsuje niesamowitego
wrażenia, jakie tego wieczoru wywarł na mnie ten koncert.
Był to wieczór niezwykły, jeden najpiękniejszych w moim życiu. Nie było
show, zbędnych pogaduszek z fanami, widzieliśmy i słyszeliśmy kawał
dobrej muzyki na niezwykłym genialnym koncercie legendy, niechaj grają
jak najdłużej. Robert Smith pożegnał się z fanami słowami „See You Next
Time”, będę czekał i z pewnością zamelduję się na kolejnym występie The
Cure w Polsce.
Piotr „PITOPIETHO” Bargieł
A oto kompletna setlista
Set Główny:
Open
Fascination Street
Alt.end
The Walk
The End Of The World
Lovesong
A Letter To Elise
To Wish Impossible Things
Pictures Of You
Lullaby
From The Edge Of The Deep Green Sea
Hot Hot Hot!!!
Please Project
Push
How Beautiful You Are
Inbetween Days
Just Like Heaven
A Boy I Never Knew
Shake Dog Shake
Never Enough
Wrong Number
Signal To Noise
One Hundred Years
End
Set dodatkowy 1:
At Night
M
Play For Today
A Forest
Set dodatkowy 2:
Three Imaginary Boys
Fire In Cairo
Boys Don’t Cry
Jumping Someone Else’s Train
Grinding Halt
10:15 Saturday Night
Killing An Arab
Set dodatkowy 3:
Why Can’t I Be You?
P.S przepraszam za brak zdjęć, nie wziąłem aparatu, następnym razem to nie powinno się powtórzyć.