Wydaje się, że do sali Domu Kultury w Będzinie mieści się około 250 osób. W sobotni wieczór tuż przed godziną 18 przed salą zaczęła zbierać się powoli grupa ludzi, w końcu koncert miał zacząć się o 18:00. Niestety po nabyciu biletów wszyscy zostali wypraszani… W zasadzie nie byłoby problemu, ponieważ godzinna obsuwa to już norma… ale stanie godzinę na mrozie nie należy do najprzyjemniejszych doznań. Wymarznięty, nie skorzystałem nawet z szatni… trochę czasu minęło zanim odzyskałem właściwą temperaturę i wigor.
Okazuje się jednak, że licznie przybyła młodzież z temperatury nic sobie nie robi. Humorki dopisywały, podgrzać można było się również alkoholem w pobliskiej knajpce. Po wejściu do sali oszacowałem ilość zgromadzonych osób na jakieś 150. Zająłem strategiczne miejsce pod ścianą z prawej strony sceny, z którego bez przeszkód można było robić zdjęcia.
Na scenie pojawili się thrashowi wymiatacze z Thorns. Nie ukrywam, ze był to mój pierwszy kontakt z tym zespołem i muszę przyznać, ze nie zawiodłem się. Thorns zaprezentował utwory utrzymane raczej w średnich tempach i wywarł na mnie wrażenie doskonałej thrashowej maszyny, precyzyjnej i konsekwentnej. W zasadzie można by powiedzieć, ze panowie z zespołu to już rzemieślnicy, ale zarówno solówki jak i wokalizy wybijały się ponad sekcję i gitary rytmiczne. Powiedziałbym nawet, że solówki były tak dobre, soczyste precyzyjne a momentami zwariowane, że wydają się najjaśniejszym punktem zespołu i jak dla mnie mogłyby pojawiać się z większą częstotliwością. Kolejnym plusem zespołu jest głos wokalisty. Gardłowy Thorns potrafi operować typowo thrashową chrypą, growlami, ale największe wrażenie zrobił na mnie kiedy śpiewał czystym ale matowym głosem… Bardzo dobre urozmaicenie. Oprócz własnych utworów zespół uraczył nas coverem Testament – Low… i już przy trzecim utworze pod sceną zaczęli bawić się ludzie. Przy kawałku czwartym, pod sceną był już konkretny młyn! Muzyka Thorns spodobała się publiczności i nawet ludzie którzy nie rwali się pod scenę przytupywali ochoczo, lub machali z uznaniem głowami.
Według mojej rachuby Throns zagrali około 40 minut, wzywani byli nawet na bis.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się zespół Iscariota. Kapela dowodzona przez charyzmatyczna wokalistkę zaczęła z kopyta. O ile przez kilka chwil pod sceną ruch był umiarkowany, po namowach Grażyny publiczność zaczęła podchodzić pod scenę. Pomiędzy utworami wokalistka znalazła parę chwil na rozmową z publicznością, a czasem odnosiło się wrażenie, że lada chwila zeskoczy ze sceny, aby bawić się wraz z ludźmi. Nie wiem czy to fortunne określenie, ale gdyby Kat z czasów „oddechu” przyjął na wokal Małgorzatę Ostrowską – musieliby zmienić nazwę na Iscariota… W swoich tekstach Iscariota nie cacka się z nikim i niczym – wali prosto z mostu i to podoba się publiczności. Ale utwory Iscariota to nie tylko czad, ale i kapitalne melodie, każdy instrument wydaje się zagrany idealnie. Gitarzyści na zmianę serwowali świetne solówki, a sekcja łoiła, że aż miło.
Muszę powiedzieć, że kilka razy sam miałem ochotę wskoczyć do młyna, ale aparat fotograficzny w łapie i okulary na nosie, to nie są najlepsi towarzysze w młynie… Iscariota oprócz własnych utworów, szczególnie z nowego albumu „Pół na pół” zagrała cover Megadeth „A tout le monde”… apeluję, żeby ktoś podesłał to wykonanie Mustainowi… może następnym razem zaprosi do gościnnego wykonania wokalistkę z charyzmą a nie modelkę, która coraz bardziej zapuszcza się w gotyckie klimaty…
Na koniec wywoływani na bis chłopaki z zespołu obiecali, ze jeśli publiczność będzie śpiewała głośniej, to się rozbiorą… publiczność na te wieść zareagowała żywiołowo. W utworze na bis chłopaki z Iscariota wystąpili zatem bez koszulek. Na koniec wokalistka zachęciła to zniszczenia dekoracji karnawałowych, przy czym zapewniła, że jest na to zgoda władz Domu Kultury. Na sali nie uchował się ani jeden balonik…
Podgrzana odpowiednio publiczność nie potrzebowała zachęty aby od pierwszych dźwięków pojawić się pod sceną na koncercie Division by Zero. Ja z kolei zająłem miejsce pod filarem na środku pomieszczenia – na wprost sceny. Wprawdzie większy był odsetek stojących tuż przed sceną niż bawiących się w młynie, ale przez kilka chwil – szczególnie kiedy Sławek zaserwował growle, pod scena rozegrał się istny armagedon! W pewnym momencie nawet nie można było obserwować sceny… należało obserwować bawiących się ludzi, którzy raz po raz wpadali w tłum. Przy „True peak” dostałem nawet w nos od pewnego delikwenta, który zbyt mocno machał grabiami… Po kilku kolejnych unikach postanowiłem zmienić miejsce i obejrzeć koncert w spokoju. Jako wykonawcy Division by Zero ponownie pokazali się od jak najlepszej strony. Lechu na swojej siedmiostrunówce serwował z jednakowym entuzjazmem cięte riffy jak i solówki na zmianę z Robertem – klawiszowcem grypy. Robert ponownie pojawił się w bluzie z migającym equlizerem, co nie umknęło uwadze fanów. W kilku chwilach przerwy frontman grupy znalazł czas aby porozmawiać z publicznością i przy okazji przyznał, ze dwa lata temu w tym miejscu zespół zagrał swój pierwszy koncert, wieść ta została przyjęta entuzjastycznie, a kilku ludzi odpowiedziało, że byli na owym koncercie. Po tym jak Sławek powiedział, że zespół obchodzi 5-lecie istnienia publiczność zaserwowała Division By Zero gromkie „Sto lat” i wiązankę piosenek urodzinowo-toastowych…
Zarówno publiczność jak i zespół nie mogli być niezadowoleni z tego występu. Na bis, na życzenie publiczności Division by Zero zagrał „Taxi” oparty na motywie z filmu Zmiennicy.
Na koniec publiczność mogła popisać się zwinnością w łapaniu kostek i pałeczek rzucanych przez muzyków w tłum.
To wydarzenie na pewno należy zaliczyć do udanych koncertów. Każdy z zespołów zgromadził publiczność, która reagowała żywiołowo. Obyło się bez wpadek organizacyjnych, a po koncertach można było zakupić płyty i zamienić kilka słów z wykonawcami.
Piotr Spyra