COMA, czyli armagedon w Katowicach
Coma to swoisty fenomen na naszym rynku muzycznym. Zespół już dziś może pochwalić się tak szerokim gronem oddanych fanów, o którym inne zespoły mogą tylko pomarzyć. Gdy wybierałem się, w ten deszczowy dzień, do katowickiego Mega Clubu byłem niemal pewien, że nie ma takiej opcji aby ten zespół był go w stanie po raz drugi, w przeciągu miesiąca, zapełnić. Jakież było moje zdziwienie, gdy na miejscu okazało się, że klub po prostu pęka w szwach! Nic tylko pogratulować zespołowi – tak na oko w szczytowym momencie pod sceną było z 800-1000 osób!!
Co zagrali?? Chyba byłoby łatwiej powiedzieć czego nie zagrali. Występ tej łódzkiej formacji to był prawdziwy „the best of”, usłyszeliśmy wszystko co zespół ma w swoim dorobku najlepsze! Zespół zaczął grać około 20:10 (czterdziestominutowa obsuwa – nie znoszę tego, ale nie zagrał suport, więc jest im wybaczone). Na pierwszy ogień „Zaprzepaszczone Siły Wielkiej Armii Świętych Znaków” – ten utwór to prawdziwy kolos – trwająca kilkanaście minut potężna dawka rocka! Po raz pierwszy tego wieczora pojawił się młyn, publika szalała, a zespół chyba był zadowolony z gorącego przyjęcia, które im zgotowano. Co zagrali poza wymienionym utworem? Były między innymi: „Tonacja”„Święta Wojna”, było rewelacyjne „Ocalenie” (moim zdaniem to jeden z ich najlepszych utworów), „System” czy „Święta Wojna”. Oczywiście nie mogło zabraknąć jednego z największych hitów zespołu, czyli kompozycji „Spadam”. Na koniec regularnego setu zespół zaprezentował niesamowitą „Schizofrenię”, po czym….oczywiście rozpoczęly się bisy. Bisy, to osobna historia, to było niesamowite ukoronowanie tego udanego koncertu, bo jak inaczej można nazwać następujący zestaw utworów: genialny „Listopad”, „Leszek Żukowski”, „100 tysięcy jednakowych miast”, w trakcie którego większość publiczności siadła na ziemi i chłonęła dźwięki sączące się z głośników. Na zakończenie przejmujący w wymowie a opatrzony, wydawałoby się, banalnym tekstem „Zbyszek” i tym samym ten trwający dwie godziny występ dobiegł końca.
Gdy tak stałem sobie nieco z boku i obserwowałem wydarzenia pod i na scenie naszło mnie kilka refleksji. Chyba się starzeję, ale zabawa w młynie już chyba nie jest dla mnie, w każdym razie chyba bym się bał tam wejść. W chwilach gdy zespół „dokładał do pieca” pod sceną rozpoczynał się, jak to mówi miss Frau z „Włatców Móch”, prawdziwy armagedon!! Publika szalała, młyn robił wrażenie, a co parę chwil ktoś decydował się na stagediving! Jednym słowem AMOK, publiczność jadła zespołowi z ręki! Drugie moje spostrzeżenie to głos Piotra Roguckiego. Znam płyty zespołu, wiedziałem, że dysponuje niezłym głosem, ale to co pokazał na scenie spowodowało, że chylę przed nim czoła!! Krzyczał, zawodził, szeptał, śpiewał czysto, by zaraz po tym wydać z siebie ryk, którego mógłby mu pozazdrościć niejeden wokalista kapeli death metalowej!! To bez wątpienia jeden z najlepszych wokalistów w polskim rocku! Ogromne słowa uznania…a teraz?? Teraz chyba pora na koncert w Siemianowicach…no ale teraz to już nie ma bata nie zapełnią siemianowickiego „Centrun Kultury”, przecież to tylko rzut beretem od Katowic….a może się mylę?
Piotr Michalski