Nie oszukujmy się, Piekary Śląskie nie leżą na końcu świata. Ośrodek Kultury Andaluzja ma jak mniemam stałe grono odwiedzających. A organizowane tam imprezy robią duże wrażenie. Zapewne dla bardziej leniwych to jest problem, mimo że aby dostać się do Piekar wystarczy poświęcić 20 minut czasu jazdy samochodem z centrum Katowic, a drugie tyle komunikacją miejską.
To co zapewne nie jest ze strony logistyki rzeczą niebagatelną, to bliskie położenie względem lotniska w Pyrzowicach…
Zacząłem od położenia OK Andaluzja, aby kontynuując temat zastanowić się nad niską frekwencją na pierwszym koncercie z serii Progresywne Wieczory. Być może tu byłoby miejsce, aby roztoczyć ponurą wizję kondycji muzyki rockowej w Polsce, lub karcić lenistwo ludzi, mnie się jednak wydaje, że głównym powodem może być zorganizowanie 3 koncertów CETI na Śląsku w ciągu 1 miesiąca.
Oczywiście znajdą się i tacy, którzy odwiedzą wszystkie 3 koncerty, ale do OK Andaluzja stawiło się zaledwie kilkadziesiąt osób.
Jako support wystąpił zespół OSADA VIDA, pochodzący właśnie z Piekar. Chłopaki zaprezentowali się od jak najlepszej strony. Grając przeważnie utwory z albumu „Three seats behind the triangle”. Widać było również profesjonalne podejście muzyków. Niezależnie od liczebności publiki dają z siebie wszystko. Jak przystało na rocka progresywnego w secie nie zabrakło utworów instrumentalnych i improwizacji. Za to jedynym (bodaj) utworem w języku polskim był rPodwójny Ginr1; zagrany na bis. Zaskakujące było, ze zespół OSADA VIDA tak swobodnie czuł się na scenie mimo dość niekomfortowych warunków. Dla usprawnienia przebiegu imprezy od razu na scenie rozstawione zostały 2 komplety sprzętu (dla każdego z zespołów). Nie zabrakło dowcipnej konferansjerki Łukasza, a zebrana publiczność dała się namówić na gromkie klaskanie w czasie utworów…
Po krótkiej przerwie, zgasło światło i na scenie pojawił się zespół CETI. Nie wiem, może wyjdę na ignoranta, ale właśnie podczas tego koncertu przekonałem się w pełni do materiału zawartego na „(…) Perfecto Mundo (…)”. Jako swoiste wytłumaczenie mogę powiedzieć, że kiedy płyta dotarła do mnie po raz pierwszy miałem przesyt symfoniki…
Muzycy CETI, widać zdziwieni byli frekwencją, ale również oni nie dali publiczności do zrozumienia, że mniej liczna publika jest publicznością gorszą – i jako zespół dali z siebie wszystko. W pewnym momencie chciałem nawet założyć się z kolegą, ze CETI nie zagra bisu… i proszę – przegrałbym. Grzegorz Kupczyk zdołał poderwać ludzi zajmujących miejsca siedzące do aktywnej zabawy pod sceną… i tu zaskoczenie – ta nieliczna widownia była bardzo głośna jeśli przyszło do śpiewania z zespołem! W pewnym momencie musiałem się obejrzeć do tyłu – bo pomyślałem, ze ludzi jest 5 razy więcej… CETI – co oczywistee promowało materiał z najnowszej płyty. Jednak wiele utworów, które składały się na set pochodziło z płyty „Shadow of the angel”, trafiły się nawet kawałki z „Lamiastrata”.
To do czego można by było się przyczepić, to zbyt nachalny, bas i za bardzo schowana gitara. Za to wokalizy słyszalne były rewelacyjnie, zarówno chóry śpiewane przez Marihuanę, jak i wokale Grzegorza. W jednym utworze Kupczyk pokazał się również jako gitarzysta… od razu stał się łakomym kąskiem dla fotografów. Jeśli już o fotografach mowa – zachodzę w głowę, dlaczego tak często fotografowani artyści nie mają oczu jak spawacze 😉
Po koncercie okazało się, ze koncert w tak kameralnym gronie ma swoje zalety. Można było porozmawiać zarówno z organizatorami, jak i z muzykami. W knajpce pod O.K. wypiliśmy po kilka kolejek piwa (zmotoryzowani pili pepsi). Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia z muzykami. Coś mi się zdaje, że stanę się stałym gościem imprez kulturalnych w Andaluzji.
Tekst: Piotr Spyra, zdjęcia: Natalia Tuszyńska, Marek Kander
[supsystic-gallery id=’7′]