Po ostatnim koncercie zespołu Leprous, który odbył się w listopadzie zeszłego roku we Wrocławiu wiedziałem, że chcę powtórzyć doświadczanie ich muzyki ponownie jak tylko pojawią się w naszym kraju. I okazało się, że nie trzeba było długo czekać ponieważ kilka dni po tym wydarzeniu KnockOut Productions ogłosiło, że Norwedzy wrócą ze swoją nową płytą „Pitfalls” już w lutym na trzy koncerty. I my mieliśmy tą przyjemność spotkać się z nimi kilka dni temu w Krakowie. I był to najlepszy koncert, a powiem więcej – cały wieczór jaki spędziliśmy w Kwadracie. Jest to zawsze problematyczne aby dobrze nagłośnić ten obiekt bo zazwyczaj jest tam zbyt głośno, ale w czwartkowy wieczór panowie za konsoletą pokazali, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Cały wieczór rozpoczął się pięć minut przed zapowiadanym czasem gdy na scenie pojawili się debiutanci z kwintetu Maraton. Pochodzący z Oslo muzycy przyjechali do Polski promować swój pierwszy album „Meta”, który wydali w zeszłym roku. Cały set trwający 35 minut wypełniły kompozycje z tej właśnie płyty. Panowie rozpoczęli od singla promującego czyli „Almost Human” i od razu skradli serca zebranej już w sporej ilości publiczności. Wokalista dwoił się i troił na scenie w swoich białych stopkach. Zaskoczył tym, że każdą zapowiedź mówił nie do mikrofonu tylko poza nim stając na wszędobylskich stopniach. Do tego podczas utworu „Prime” wskoczył do publiczności i tam zaśpiewał większość tej kompozycji. Zabawnie patrzyło się na gitarzystę, który był jakby przytwierdzony do gitary ale robił swoją robotę. Ich muzyka to trochę lżejsza wersja Leprousa z elementami muzyki takich zespołów jak m.in. Muse, Wheel, TesseracT czy Imagine Dragons. I mimo, że było delikatnie za głośno to bawiliśmy się setnie.
Na koncert Klone czekałem najbardziej bo słucham ich już od kilku lat i jest to jeden z moich ulubionych zespołów ostatnich lat. Tym bardziej, że była to ich dopiero druga wizyta (choć byłem przekonany, że pierwsza). Ale wyprowadził mnie z błędu gitarzysta Guillaume Bernard, z którym zamieniliśmy kilka słów po koncercie. Grali oni w październiku 2013 roku przed Orphaned Land. I jak sam stwierdził grali wtedy dla prawie pustego klubu. Na szczęście ta historia nie powtórzyła się w ostatni czwartek. Kwadrat był wypełniony w 2/3 a publiczność świetnie reagowała na muzykę francuzów z miejscowości Poitiers. Rozpoczęli, (z małym opóźnieniem spowodowanym problemami z jedną z gitar), kompozycją „Yonder”, otwierającą najnowszy album „Le Grand Voyage”. I rzeczywiście zabrali nas Panowie w Wielką Podróż trwającą 50 minut. Cały set złożony był z utworów z ostatnich dwóch albumów poza drugim w kolejności i według mnie najostrzejszym „Silver Rocket”. Następnie wybrzmiało „Breach” z charakterystycznym, floydowskim zagraniem oraz „Sealed”. Od tego momentu już byliśmy wniebowzięci bo gdy pojawiły się pierwsze dźwięki „Grim Dance” wiedziałem, że nie zapomnimy tego koncertu na długo. Tym bardziej, że następne w kolejności pojawiło się „Immersion” z nieprawdopodobnym intrem wokalnym Yanna Lignera. Na koniec francuzi zaprezentowali jeszcze „Nebulous” oraz „Silver Gate” zamykające Wielką Podróż. Gromkie brawa zebranej publiczności potwierdziły tylko, że koncert ten był wyborny. I idealnie nagłośniony. Chyba najlepiej podczas tego wieczoru.
Po tych ogromnych emocjach jakie dały nam występy supportów oczekiwania na danie główne były mocno rozochocone. Norwedzy pojawili się punktualnie i rozpoczęli tak jak we Wrocławiu kompozycjami „Below” i „I Lose Hope”. I w tym pierwszym utworze dało się słyszeć, że głos Einara Solberga nie jest jeszcze do końca rozgrzany ale później był już tylko ogień!!! Przywitanie ze strony frontmana i wzmianka, że dużo się ostatnio w zespole zmieniło, m.in. to, że stara się mieć większą interakcję z publicznością. Następne w kolejności wybrzmiewa „Stuck” z klawiszowym intermission, które jak się później przyznał Einar trochę zawalił. Następne w kolejności pojawia się starsze „Foe” z epileptycznymi światłami a zaraz po nim jedna z najlepszych kompozycji z albumu „Congregation” czyli „The Flood”. Kolejno Norwedzy nie zwalniają tempa i pojawia się energetyczny „From The Flame”. Widać jak Panowie świetnie się bawią na scenie będąc przy tym 100% profesjonalistami. Poza Einarem na pierwszy plan wychodzą Baard Kolstad na perkusji i Simen Daniel Bǿrven na basie. Jesteśmy mniej więcej w połowie koncertu i pojawia się najstarsze w zestawieniu „Mb. Indifferentia”, i na pewno najspokojniejsze. Podczas podstawowego setu usłyszymy jeszcze „Observe The Train”, „Alleviate” z genialnym intrem na wiolonczeli, „The Cloak” gdzie ponownie usłyszymy popisy wokalne Einara przy wtórze wiolonczeli a na zakończenie pojawia się monumentalne „Distant Bells”. Po 70 minutach zespół schodzi ze sceny lecz oczywiście fani nie przestają skandować nazwy zespołu. Bisy zaczyna kolejne, przepiękne intro Raphaela na wiolonczeli, które przeradza się w „The Price” a cały ten spektakl kończy najdłuższa kompozycja z „Pułapek” czyli „The Sky is Red”. Na bisach perkusista gra już bez opamiętania, bez koszulki…
Trudno było pozbierać myśli po tak niesamowitym wieczorze w krakowskim Kwadracie. Wszystkie trzy zespoły dały z siebie po 150% bez żadnej ściemy. Wszystko to było na tak wysokim poziomie profesjonalizmu, czego życzyłbym wszystkim występującym zespołom na żywo czy to z Polski czy zagranicy. Występy zespołów Leprous i Klone wskakują na listę najlepszych koncertów roku 2020 a na pewno będziemy się bacznie przyglądać szalonym Norwegom z Maratonu bo ich kariera może jeszcze wystrzelić i liczymy, że wrócą do nas tak jak to było w przypadku takich kapel jak Leprous czy Vola.
Michał „Angelus” Majewski
[supsystic-gallery id=’3′]