ZØRORMR – 2023 – The Monolith

ZØRORMR - 2023 - The Monolith

1. The Monolith
2. Downward Spiral
3. Hollow
4. I Have No Mouth, And I Must Scream
5. The Pentagram
6. Return to Nothingness
7. Per Aspera, Ad Astra
8. Enter The Void

Rok wydania: 2023
Wydawca: Via Nocturna
https://www.facebook.com/zorormrofficial


Zørormr, jednoosobowy projekt Fabiana Filiksa, znanego też jako Moloch, dał o sobie znać już czwartą studyjną płytą tej formacji, zatytułowaną krótko: „The Monolith„. W jej realizacji wzięli udział również Łukasz „Icanraz” Sarnacki oraz Przemysław „Quazarre” Olbryt, a rezultat tej współpracy jest naprawdę rewelacyjny.

Pod względem stylistycznym, album kontynuuje obraną na „Corpus Hermeticum” i „The Aftermath” drogę, poruszając się po mrocznych obszarach szeroko pojętego black metalu, z tym, że najnowsze dzieło Molocha jest zdecydowanie lepsze od poprzedników. Oferuje bowiem materiał bardziej rozbudowany, zróżnicowany, aniżeli wyżej wymienione wydawnictwa. Materiał o posępnie zimnej atmosferze, jakże idealnej dla tego typu muzyki, o narastającej intensywności, której apogeum doświadcza się w „Hollow”, „The Pentagram” i „Per Aspera, Ad Astra”. Te zaś, moim zdaniem, są najlepszymi kompozycjami na płycie. Agresywne, szybkie, chwytliwe. Rzekłbym nawet, że w porównaniu do pozostałych, posępnych utworów, nieśpiesznie przetaczających się niczym walec, są wręcz przebojowe.

Słowo monolit kojarzy się z czymś ciężkim, potężnym i w istocie, mamy tu do czynienia z takąż właśnie muzyką. Ciężką, mocną, momentami monumentalną, z odrobiną nie wymuszonego patosu, a jednocześnie interesująca i wciągająca. Nie czuć w niej jakiejś nadmiernej i męczącej za razem wściekłości, charakterystycznej surowemu black metalowi. Wbrew idealnie pasującemu tytułowi, płyta nie przytłacza też zbytnim ciężarem, ani monotonią. Słowem – nie jest grubo ciosanym, nudnym klocem, lecz mamy tu do czynienia z doskonale wyważonym albumem o świeżym brzmieniu. Dość różnorodnym, intensywnym, posiadającym sporo przestrzeni. Głównie to zasługa zarówno sporej ilości niezbyt szybkich temp utworów, a także rewelacyjnych solówek Quazarre’a. W porównaniu do siarczystego wokalu oraz kanonady perkusji, są one zwyczajnie spokojne, ponuro melancholijne. Nadają przez to kompozycjom dodatkowej głębi, specyficznego uroku, a nawet i pewnej subtelności, czym zdecydowanie poprawiają odbiór tego, bądź co bądź, niełatwego wydawnictwa. Jego prawdziwie bogaty smak poznaje się poświęcając mu należytą uwagę, ponieważ aranżacje pełne są zawiłości, smaków, które uwydatniają się przy bliższym zapoznaniu i skupieniu.

„Całość odznaczała się ścisłą wewnętrzną spójnością”. Zadnie wyrwane z opowiadania E. A. Poe pasuje tu jak ulał, ponieważ wszystko jest bez zarzutu i w sposób idealny ze sobą współgra. Począwszy od okładki, przez muzykę na naprawdę ciekawych tekstach kończąc.

Te ostatnie dają dużo do myślenia i przyznam się szczerze, że długo się nad nimi zastanawiałem. Pełne odniesień do całej gamy bóstw, wierzeń czy filozofii, tworzą osiem opowieści o zmaganiach podmiotu lirycznego ze słabościami, nie tylko fizycznymi. O walce w obliczu własnej i świata agonii, a także dążeniu do osiągnięcia absolutu, doskonałości bytu na poziomie niemalże boskim. Przynajmniej tak mi się zdaje. Czy słusznie? Nie wiem, bo pole do interpretacji jest bardzo szerokie. To wszystko wraz z iście komiksową oprawą graficzną, pasującą równie dobrze do zeszytów DC Comics lub Marvela, przywodzi mi na myśl dwa dzieła, z odmiennych dziedzin kultury, poruszające podobne zagadnienia. Szninkiela” (tego oryginalnego, minorowo czarno-białego) ” i „2001: Odyseję Kosmiczną”. W pierwszym nich pod postacią monolitu krył się właśnie owy boski byt, absolut – bezwzględny „władca, stworzyciel światów”. Natomiast film Kubricka ukazuje ten sam czarny twór w nieco odmienny sposób. Jako nieidentyfikowany, niemy czynnik sprawczy, wyzwolenie się z okowów własnej cielesności. Być może bezkres wszechświata, do którego na końcu przeniknął Dave Bowman, jest ową „pustką” w zamykającym całość „Enter The Void”. No cóż, można do tego podłączyć jeszcze „Mesmeryczne Objawienie” wspomnianego E. A. Poe, ale to już pozostawiam ewentualnym zainteresowanym.

„The Monolith” należy do grona najciekawszych płyt, z jakimi było mi spotkać ostatnimi czasy. Wciąga w swój mroczny i interesujący świat, który oferuje coś więcej niż tylko poprawne odegranie dźwięków.

10/10
Robert Cisło

Dodaj komentarz