ZDECHŁY ANIOŁ – 2025 – Kurwomancer

ZDECHŁY ANIOŁ – 2025 - Kurwomancer

1. Wyjście Z Krypty
2. Zdechły Anioł
3. Księga Ze Skóry
4. Kurwomancer
5. Grzechem Karmiona
6. W Imię Złego
7. Wejście Do Krypty

Rok wydania: 2025
Wydawca: Putrid Cult


Zdechły Anioł, nowy gracz na rodzimej scenie, w skład którego wchodzą muzycy związani m. in z Offence, Nekkrolust, Black Hosts czy Witchfuck, zapowiedział premierę swojego debiutanckiego wydawnictwa na kwiecień 2025 roku. Słowo ciałem się stało i za sprawą Putrid Cult światło dzienne ujrzał mini album śląskiego kwartetu, o jakże wymownym tytule – „Kurwomancer”. Wizualnie go przyozdobił Robert Łada, znany w mediach jako Robert A. von Ritter, zaś w tytułowej kompozycji, grupę wspomógł Jairo Guedz z The Troops of Doom, udzielający się w Sepulturze w początkach jej działalności.

Trzeba przyznać, że taki tytuł to idealny przepis na skuteczną blokadę radiowych list przebojów, ale tu nie ma miękkiej gry. Na pewno zapada w pamięć, bo jest równie charakterny jak to, co grają zdechli anieli. Komu jeszcze mało po tych słowach, temu zapewne wystarczy ledwie chwila, by pierwsze dźwięki „Kurwomancera” pozwoliły pojąć, o co w tym wszystkim właściwie chodzi. Zawarta na krążku treść jest adekwatna do nazwy i wizerunku wydawnictwa – czyli równie podła i nieprzyjemna. Wspomniane wyżej nazewnictwo już na wstępie zdradza wszystko, z czym przyjedzie się mierzyć. Szanowni państwo – oto zgnilizna, której próżno szukać w mainstreamowych mediach, a szkoda, bo to wart poznania przypadek.

Debiut Anioła stanowi mroczną opowieść unurzaną w brudzie, której zarówno muzycznie jak i lirycznie nie brakuje konkretów, co łatwo odczuć na własnej skórze. Brudny, podły, siarczysty, surowy oraz do bólu bezkompromisowy metal wydobyty na powierzchnię z mrocznych głębi grobowych czeluści. Kawał dobrej roboty spod znaku starego, obskurnego black/death metalu z odrobiną melodyki właściwej gatunkowi, a także thrashowej dynamiki. Odzianej w równie oldschoolowe brzmienie i klimat metalowych wydawnictw sprzed dekad.

Wszystko bez drastycznych zwrotów akcji czy stylistycznej woltyżerki, mamiącej słuchacza efekciarskimi sztuczkami. Tu mamy proste i konkretne strzały prosto w cel. Bez drugiego dna czy zastanawiania się, co właściwie autor ma na myśli. Od tego typu wydawnictw wymaganie artystycznej cudowności jest wprost nie na miejscu. Tu ma być źle i okrutnie. Tu ma być zgrzytliwie i hałaśliwie. I jest! Okrutne granie pozbawione koniunkturalnych kalkulacji i wielowątkowej narracji, co bezsprzecznie należy uznać za duży plus.

Zajadły charakter, żadnych ozdobników, tylko ostre riffy, jadowity wokal plujący herezjami plus perkusja równie subtelna, co seria z karabinu. W tego typu graniu prosty, brutalny przekaz jest ciekawszy niźli pokazowa wirtuozeria i barokowy przepych, prowadzące wprost ku groteskowej przesadzie. Arsenał stylistycznych środków nie jest może imponujący, ale zabójczo skuteczny. EPka składa się w zasadzie z 5 solidnych ciosów, które dość szybko niestety mijają, ale niewprawionemu w takich klimatach słuchaczowi potrafią pozostawić uszczerbek na zdrowiu. Słowem kwartet srogo dokłada do pieca i tylko patrzeć jak wszystko spłonie żywym ogniem.

Spójną całość utrzymano w tej samej konwencji, zaś poszczególne utwory nie stanowią odmiennych, epizodycznych scen nie przystających do siebie. Wszystko doskonale do siebie pasuje i wybrzmiewa bez niepotrzebnych zgrzytów. Próżno tu również szukać jakichkolwiek subtelności czy piękna, a finezji w tym tyle, co w zardzewiałej bramie. Nie o urok tu chodzi, lecz o moc i hałas, dający upust temu, co twórcom na sercu leży, zaś turpizm przypadku tego albumu, to efekt całkowicie zamierzony.

Specyfika tego mini albumu pewnie będzie skutkować równie specyficznym gronem odbiorców. Mimo to jest zaskakująco łatwo przyswajalny. Być może dlatego, że trwa ledwie ponad 20 minut. Jeżeli jesteście zmęczeni wymuskaną i do bólu poprawną formą muzycznej papki sączącej się z radiowych głośników, to Zdechły Anioł gra właśnie dla Was.

7/10 Robert Cisło

Dodaj komentarz