YOMI SHIP – 2024 – Feast Eternal

01.Intro
02.The Izoku
03.Watch Out For The Water
04.Oni
5.Interlude I; Feast
06.Ronin’s Lament
07.Of Agartha
08.Premonitions
09.Obake’s Grotto
10.Interlude II; Eternal
11.Too Many Have Vanished Into These Woods
12.Night Parade

Rok wydania: 2024
Wydawca: Dunk Records


Znacie zespół Yomi Ship? Ja też nie. Nic dziwnego – poniekąd to debiutanci. Wydany w czerwcu bieżącego roku album „Feast Eternal” jest ich pierwszą płytą. A dokładnie – pierwszą w rozumieniu tradycyjnej fonografii. Czyli na srebrnym krążku kompaktowym oraz w wersji winylowej. Bo wcześniej grupa publikowała już single i albumy wirtualne w popularnym serwisie internetowym Bandcamp. I to całkiem sporo jak na tak krótko istniejący projekt.

Wbrew brzmieniu nazwy Yomi Ship pochodzi z Australii. Istnieje od 2017 roku. Składa się z zaledwie trzech osób. Na gitarze gra Jarred Osborne, na perkusji jego brat (o ile nie wystąpiła zbieżność nazwisk) Nick Osborne a za partie gitary basowej odpowiada Jade Champion. Trio zdecydowało się na twórczość wyłącznie instrumentalną. I tu zaczynają się schody.

Z opisywaniem takich płyt zwykle jest problem. W przypadku nagrań z udziałem wokalisty można sobie pomóc przeróżnymi schematami. Chociażby kwestią wieku i przemijania. Jeśli mamy do czynienia z długo już istniejącym podmiotem muzycznym, to zawsze jest okazja ponarzekać, że śpiewak nie ma już tego głosu co kiedyś i że słychać nieuchronny upływ czasu. Barwę wokalu debiutanta można za to porównać do bardziej znanych kolegów z branży. A tutaj? Nic z tego. Trzeba kombinować wyłącznie na podstawie tego, co wydobywają z siebie instrumentaliści. Aczkolwiek nawet w takiej sytuacji można się posiłkować listą nazw, które przychodzą do głowy podczas obcowania z odkrywaną właśnie materią dźwiękową.

Zespół trochę ułatwia sprawę, gdyż w notce biograficznej sam opisuje swoje wpływy muzyczne jako skrzyżowanie fascynacji The Mars Volta, King Crimson a nawet wczesnego Pink Floyd. Porównanie odważne, chociaż nieco uzasadnione. Ja do tej kolekcji gigantów dorzuciłbym jeszcze Gong, Soft Machine – a z młodszych stażem chociażby Anekdoten. W brzmieniu gitarzysty słychać też zasłuchiwanie się solowymi płytami Allana Holdswortha. To już daje pełniejszy obraz sytuacji.

Generalnie na płycie dominuje eksperymentalny rock psychodeliczny z silnymi elementami jazzowymi. Jest w tej muzyce dużo przestrzeni i transu. Kompozycje przeważnie oparte są na nieregularnych podziałach rytmicznych. Jarred Osborne z kolei unika typowego dla jazzrockowych wirtuozów popisywana się. Gra oszczędnie, głównie akordami „po strunach”. Solówek w klasycznym rozumieniu jest tu jak na lekarstwo. Gitarzysta skupia się bardziej na stopniowym budowaniu klimatu. Rzadko stosuje przy tym popularny efekt przesteru, preferując raczej flanger, echo i pogłos jako główny rodzaj ekspresji dźwiękowej. Sekcja rytmiczna spisuje się świetnie – szczególnie pani basistka.

Chociaż album składa się z dwunastu osobno zatytułowanych motywów, całość tworzy niejako jedną dużą suitę. Utwory przenikają się wzajemnie bez wyraźnego początku i końca. Wyróżniłbym może „The Izoku”, który wzbogacony jest partią mellotronu w iście skandynawskim stylu. Nie wiadomo, który z trojga artystów zagrał w studio na tym archaicznym instrumencie, w każdym razie efekt wart jest odnotowania.

Jakieś nawiązania do psychodelicznych lat sześćdziesiątych i szalonego Syda Barretta są tu oczywiście dostrzegalne – nawet w szacie graficznej płyty – ale młodzi australijscy muzycy bez wątpienia lepiej opanowali biegłość techniczną swych instrumentów. Bliżej im już do Roberta Frippa z okresu „Larks Tongues In Aspic”, ale bez aspektu matematycznego w komponowaniu. Trwający raptem czterdzieści minut album jest zatem miłą niespodzianką dla fanów wczesnej progresji czy też szeroko rozumianego brzmienia sceny Canterbury. A więc rzecz tylko dla słuchaczy wyrobionych i wymagających. Tym samym Yomi Ship z góry skazuje się w obecnych czasach na niszowość. Ale czyni to w imponującym stylu.

7/10

Michał Kass

Dodaj komentarz