YELLOW HORSE – 2025 – Live In Radio Rzeszów

01.Without Your Love
02.I Still Wonder
03.Burn
04.Country Boy
05.Sanayka Stories
06.Making Love
07.Lady In Black
08.Pure Evil
09.Fugazi
10.Till I Die
11.Devil For You
12.Dear Lord
13.Shining Day
14.Death Horseman
15.End of The Line
16.Mary Jane’s Last Dance

Rok wydania: 2025
Wydawca: Music & More Records


Zespół Yellow Horse pochodzi z Podkarpacia. W ciągu niespełna dekady swojej działalności dorobił się trzech wydawnictw studyjnych. Oprócz mini-albumu „My Little Girl” są to dwie pełnowymiarowe płyty – „Lost Trail” i „Till I Die”. Grupa zaskakująco szybko postanowiła podsumować swój dotychczasowy dorobek albumem koncertowym. Jest nim opisywany właśnie krążek CD o wszystko mówiącym tytule „Live In Radio Rzeszów”.

Nie ukrywam, że wcześniejsze nagrania Yellow Horse nie miały okazji zagościć jeszcze w moim odtwarzaczu i  opublikowana właśnie „koncertówka” to pierwszy kontakt piszącego z repertuarem tejże grupy. Zakładam jednak, że panowie decydując się na rejestrację koncertu umieścili w programie występu wszystkie najjaśniejsze punkty wspomnianych powyżej materiałów studyjnych. Oprócz tego podzielili się też znajomością kilku kompozycji obcych, ale o tym za chwilę.

Dołączona do mojego egzemplarza płyty notka promocyjna obiecuje „klimat przepięknej dekady lat siedemdziesiątych” oraz „nieoczekiwane zderzenie przebojowości Creedence Clearwater Revival z liryzmem Uriah Heep i swojskością Neila Younga”. Brzmi zachęcająco. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Owszem, obok kawałków autorskich płyta zawiera własne aranżacje piosenek wymienionych tu artystów.  A nawet więcej. Pod koniec dostajemy bowiem „End of the Line” spopularyzowane przez supergrupę Traveling Wilburys a na bis „Mary Jane’s Last Dance” napisane przez Toma Petty’ego. Daje to mniej więcej pojęcie o brzmieniach, które inspirują członków Yellow Horse. I klimat, do którego muzycy pragną nawiązywać. A czym im się to udaje? Tu odpowiedź nie będzie już tak jednoznaczna.

Nie mogę oczywiście odmówić całej szóstce muzyków przygotowania warsztatowego. Potrafią zrobić użytek z instrumentów. Słyszymy świetnych gitarzystów, dobrą sekcję rytmiczną i klawiszowca, błyskotliwe partie fletu i całkiem niezłego wokalistę, który nie kaleczy anglosaskich piosenek. Panowie umieją naprawdę dobrze grać. Są kompetentni. Ale to trochę za mało. Brakuje mi w ich muzykowaniu emocji. Zarówno piosenki autorskie jak i covery sprawiają wrażenie odegranych na jednym oddechu. Nie wiem, może podkarpackich artystów zjadła tu trema? Niewykluczone, że widok kręcącej się taśmy i czerwona lampka przypominająca o transmisji radiowej sparaliżowały wykonawców. Tak bardzo starali się nie pomylić, że całkowicie utracili spontaniczność. Nagrania wpadają w głowę jednym uchem, by drugim ulecieć równie szybko. A przecież atutem udanej płyty koncertowej jest mikstura dobrego rzemiosła i luzu wykonawczego. Tutaj tego niestety zabrakło. Jest poprawnie udokumentowany występ radiowy. Miła pamiątka dla rodziny i znajomych. Nic ponadto.

Na koniec trudno też pohamować się przed skomentowaniem szaty graficznej okładki. A raczej jej niedostatków. Ja wiem, że w epoce zdominowanej przez streamingi już samo publikowanie nagrań w tradycyjnej postaci płytowej zasługuje na pochwałę. Ale jeśli decydujecie się na wydanie takiego albumu – miejcie szacunek dla nabywcy. Widywałem już bootlegi przygotowane z większą starannością. Abstrahując od  kolorystyki obrazka frontowego – uboga, czterostronicowa książeczka wepchnięta do plastikowego pudełka aż krzyczy o szczegółowe informacje. A tych nie ma. Dowiemy się wprawdzie, gdzie odbył się ów koncert i kto go uwiecznił dla potomności, ale już o dacie wydarzenia możemy zapomnieć. Na próżno też szukać autorstwa poszczególnych kompozycji – wypadałoby chociaż pokusić się o takie przypisy wobec numerów zapożyczonych. Jakieś zdjęcia z koncertu można było dorzucić (a wiem, że takowe istnieją, wystarczy trochę pogooglać). Słowa tekstów byłyby miłym dodatkiem. Brak personaliów członków zespołu przyjmuję zaś z totalnym niedowierzaniem. Mniemam, że osoba odpowiedzialna za projekt graficzny tego dzieła zestresowała się podczas swojej pracy równie mocno jak skład Yellow Horse podczas transmisji. Trudno, zdarza się. Może następnym razem pójdzie lepiej.

5/10

Michał Kass

Dodaj komentarz