1. Castel Argis
2. Metropolis
3. Fahterland
4. Svatek Hladovych
5. Bela Lugosi’s Dead
6. Stonehenge
7. Hvezdy Chteji Patrit Tobe
8. London After Midnight
9. Absith
10. Hindenburg
Rok Wydania: 2000
Wydawca: Happy Music Production
http://www.xiiistoleti.com
Nadchodziło nowe millenium, a wraz nim w muzykę gotycką wkradł się dekadencki niepokój i obawa jaki dla Muzyki będzie nowy wiek. 24 grudnia 1999 roku odchodzi Tomasz Beksiński, swoją działalność po wydaniu płyty „Graphite” zawiesza Closterkeller, a naczelny Wampir Czech – Petr Stepan, lider grupy XIII. Stoleti, także boi się jutra. Jako pożegnanie powstaje krążek zatytułowany „Metropolis”… Pożegnanie? Tak, bowiem i Trzynastka postanawia zaszyć się w mroku.
Przez te dwa lata doszło również znów do zmian personalnych w zespole – jego szeregi opuścił gitarzysta, Marcel Novak oraz basista, Jiri Sindelka. Na miejsce tego drugiego do grupy dołączył Martin Soukup, na klawiszach na szczęście wciąż gra jeszcze piękniejsza niż ostatnio Ollie Rysava, zaś na perkusji Pavel Stepan. Składowi ton nadaje nieprzerwanie stojący za mikrofonem i z gitarą w rękach Petr Stepan, który postanowił zaznajomić nas z nieco inną niż do tej pory tematyką. Album został bowiem zainspirowany w dużej części kinem niemym i starymi horrorami, a jego tytuł „Metroplis” nawiązuje do sławnego filmowego arcydzieła w reżyserii Fritza Langa z 1927 roku.
Tak więc, pora wśliznąć do miasta czarno-białych snów: Metropolis.
Zanim jednak wejdziemy do grodu, musimy się zatrzymać przy bramie z tabliczką z napisem „Castel Argis”. Gdzieś w oddali słychać bicie dzwonów, głosy, jęki palonych na stosie niewiernych. Tak rozpoczyna się intro, które płynnie przechodzi w tytułowy „Metropolis”. Przy wejściu do miasta witają nas fanfary – to szydercze miasto cieszy się z kolejnych straceńców. Już na wstępie na pierwszy plan wyłania się dobra gra klawiszy i sekcji rytmicznej. I pojawia się także przewodnik po mieście: Petr, który z właściwą sobie charyzmą opowiada o tym, co było, jest i będzie. Wtóruje mu do tego błazeńska melodyjka grana na klawiszach. By dosadniej podkreślić, że Metropolis to nie jest wesołe miasteczko, w refrenie złowieszczo gra gitara, a także nagle pojawiają się werble i kroki straży. Jeszcze tylko kolejna zwrotka, równie przejmujący refren i możemy przejść do Ojcowizny („Fatherland”).
Utwór rozpoczyna się od mnichów, śpiewających hymn Inkwizycji, czyli „Psalm 73 – Exurge Domine Et Iudica Causam Tuam.” Odzywa się również sam Wielki Inkwizytor – Tomas De Torquemada. Ten fragment dźwiękowy został zapożyczony z filmu „Ciemności kryją ziemię”, adaptacji powieści Jerzego Andrzejewskiego. Znów świetna gra perkusji oraz przygrywający w tle bas prawidłowo łączą fragment filmowy z muzyką, tak, by Ollie mogła znów grać pierwsze skrzypce, a raczej klawisze. Trudno rozszyfrować, kto w tym utworze jest ważniejszy – Tomas, Ollie czy Petr. Wszystko połączone razem daje w efekcie wyśmienity utwór, aż chce się razem z Petrem śpiewać: „hey, hey Dominia Fatherland”… Mamy tu również popis gry na gitarze podczas solówki – bardzo chaotycznej, a jednak poukładanej, natomiast dodana po koniec utworu wstawka z oklaskami się może troszkę kojarzyć z jednym z utwór grupy Rammstein. Nic to.
Czas na balladkę. „Svatek hladovych” to bardzo ładna gra na gitarze basowej – niezwykle tajemnicza i przeszywająca. Również głos, a miejscami szept Petra jest bardzo niski, zmęczony, ascetyczny, niemal odchodzący… Utwór, który powoduje u słuchacza ciarki na plecach… Również Ollie dokłada swoja cegiełkę, grając niesamowicie mrocznie na klawiszach. Szkoda, że Petr nie pokusił się o uzupełnienie tej kompozycji o grę kwartetu smyczkowego lub wiolonczeli.
Grupa XIII. Stoleti ma na swoim koncie kilka coverów – „Karneval”, „Pokoj c 26”, a teraz pojawia się ich własna interpretacja klasyki – „Bela Lugosi’s dead” z repertuaru Brytyjczyków z Bauhaus. Jak ten utwór wypada w wykonaniu Stoleti? Przekonajmy się zatem.
Na początku mamy dźwięk przesuwania taśmy w projektorze filmowym, a w tle wypowiada się sam Mistrz Bela. Jest to dźwiękowy kolaż z kilku filmów, w tym przede wszystkim z „Draculi”. Odgłosy burzy, stukanie pałeczkami o perkusję i oto zaczyna się właściwa część utworu. Nagle z dźwiękowej mgły, niczym nietoperz, pojawia się, podbity efektem pogłosu i niesiony na pomysłowej grze klawiszy głos Petra – jest przerażony, ale i dumny. Głosi wieść, że Bela Lugosi nie żyje. Osobiście uważam, że wersja Trzynastki jest lepsza od oryginału, ma bowiem coś, czego Bauhaus nie ma – lepszy klimat, głos Mistrza Beli, a także coś, co podkreśla mroczną wizję końca wieku – fragment „Kruka” Edgara Allana Poe w interpretacji innego wielkiego aktora horrorów, Vincenta Price’a. Obok tego głosu i takiego połączenia nie da się przejść obojętnie. Utwór kończy się zerwaniem filmu w kinematografie i zatrzymaniem szpuli. Bela Lugosi naprawdę umarł.
Po pożegnaniu się z wielkim aktorem tamtych czasów czas przenieść się w czasie i miejscu, do „Stonehenge”, by wziąć udział w Święcie Księżyca i Koziorożca. Znów bardzo fajna zagrywka na klawiszach, sekcja rytmiczna i głos zakapturzonego mnicha z czaszką barana w ręce powoduje, że mamy chęć zatańczyć wokół kamiennych brył i ognia. Krótki utwór, lecz niezwykle efektowny i tylko na pozór wesoły, ale za to bardzo dobrze sprawdza się na koncertach.
Po tańcach wokół ognia czas na jeszcze jeden odpoczynek. „Hvezdy chteji patrit tobe” – bardzo ładna gra na fortepianie oraz smutny głos Petra. Nie jest to tak przeszywająca opowieść jak w przypadku pierwszej z ballad, mamy tu raczej do czynienia z gotyckim spojrzeniem na romantyczność. Nie ma tu żadnych ozdobników, jest tylko Petr, fortepian i unosząca się nad utworem delikatność.
Czas jednak troszkę przyspieszyć tempa, a to za sprawą „London after midnight”. Jest to szybki rockowy i świetnie zagrany kawałek, jeden z nielicznych na płycie, kiedy Petr chwyta za gitarę i – co ważne –śpiewa w języku angielskim. Co do znajomości poprawnej wymowy angielskiego przez Petra, hmmm, Bela Lugosi też nie mówił dobrze w tym języku i może właśnie dlatego był tak bardzo rozpoznawalny. Lider Stoleti stosuje zatem tę samą taktykę i do angielskiego podchodzi z dużym dystansem. Bardzo dobrą robotę w tym kawałku wykonuje natomiast cały zespół, począwszy od świetnej sekcji rytmicznej, aż po genialne klawisze w tle. Warto też zaznaczyć obecność kobiecej wokalizy w refrenie, która sprawia, że „Londyn po północy” można śmiało postawić obok takich „hitów” jak „Nosferatu is dead” czy „Trinacte znameni”. Aż sie prosi o więcej, jednak XIII. Stoleti znane jest z tego, że gra to na co akurat ma ochotę.
I tak błyskawicznie przechodzimy z rockowego brzmienia znów w mroczny gotyk. Tym razem będzie opowieść o skutkach picia zielonego i mocnego trunku, czyli „Absinth”. Już na początku jest dostojnie i pięknie – kościelne organy przeszywają, powodując ciarki na plecach. Równie dostojnie, co klawisze śpiewa Petr. Ciężki głos wymienia kolejne osobistości – Tomas De Torquemada, Percy Shelley, Nikola Paganini, Hieronim Bosch, Fryderyk Nietsche, Artur Schopenhauer… Jeszcze piękniej jest w refrenie, gdzie śpiew został zdublowany i powoduje, że w naszej wyobraźni wolnym krokiem idzie cmentarna procesja. Sama pieśń trwa ponad siedem minut, ale jest to czas po brzegi wypełniony przepiękną grą klawiszy. Aż marzy się o tym, by one brzmiały i brzmiały. Jeśli grupa rzeczywiście postanowiła pożegnać ze swoimi słuchaczami, to zaiste robi to w sposób godny. Warto było czekać dwa lata, by usłyszeć takie dźwięki.
Ostatnim utworem jest pół-instrumentalny „Hindenburg”. Tu główne role grają dwie osoby. Pierwszą z nich jest Ollie Rysava, która gra na klawiszach i niezwykle przejmująco starając się jak najlepiej oddać hołd ofiarom sterowca Hindenburg. Drugą osoba zaś jest świadek katastrofy, dziennikarz, na żywo relacjonujący w radiu to, co zobaczył. Ten głos, który płacze do słuchawki i opisuje, jak cały sterowiec płonie robi niesamowite i niepokojące wrażenie. Zmusza do postawienia sobie pytania na koniec wieku: czy świat to upadający na ziemię płonący sterowiec…?
A potem jest już tylko cisza…..
Tak kończył się album „Metropolis”, a także XX wiek. Pozostawało tylko czekać do XXI wieku z taką nadzieją, z jaką patrzy bohater okładki płyty: gdzieś daleko przed siebie, gdzieś w przyszłość, w oczekiwaniu na lepsze czasy…
9/10
Mariusz Fabin