WIZARD – 2017 – Fallen Kings

1. Liar and Betrayer
2. We Are the Masses
3. Live Your Life
4. Brothers in Spirit
5. White Wolf
6. Wizard Until the End
7. Father to Son
8. Let Us Unite
9. Frozen Blood
10. You’re the King

Rok wydania:
Wydawca: Massacre Records


Naśladowców Manowar jest wielu, a jednym z nich jest niemiecka załoga z Wizard. W 2017 roku wypuścili na rynek swojego kolejnego długograja „Fallen Kings” zawierającego 10 heavy metalowych numerów o łącznym czasie trwania niecałych 49 minut. Niestety nie miałam okazji słyszeć poprzednich wydawnictw, to jest pierwsze, więc porównań nie będzie. Ot, taka nowość dla mnie.

Po pierwszym przesłuchaniu była pustka, zero doznań, taka sobie muzyka, ale postanowiłam dać Niemcom szansę i się zagłębić w ten ich heavy metal. Tytuły piosenek o czymś jednak świadczą (czarodzieje, braterstwo, krew, królowie). Nasuwają się podobieństwa do rodaków z Majesty zarówno w tematyce tekstów, jak i oprawie muzycznej. Z pewną obawą przystąpiłam do drugiego spotkania z „Fallen Kings”. Albo mi się spodoba, albo nie. Jeśli trzeba będzie to posłucham tego albumu kilkanaście razy, by wychwycić ciekawe momenty i być z nich zadowolona.

Na pierwszy ogień dostajemy „Liar and Betrayer”. Od początku mamy do czynienia z rozkręcającym heavy metalem, przy którym można poszaleć do utraty tchu. Jest jedno ale: całość brzmi tak, jakby było wyjęte z „Generation Steel” Majesty. Nie wiem czy to było zamierzone, choć muzyka jest szybka i powoduje szybsze bicie serca. Wstęp do „We Are the Masses” nie nastraja optymistycznie, dalej nie jest lepiej. Wypełniacza można się było spodziewać, ale nie sądziłam, że tak szybko. Zupełne przeciwieństwo do „Liar and Betrayer”. Niemcy na siłę próbują zagrać heavy metalowy hymn, ale im to w ogóle nie wychodzi. Posępne brzmienie i jako taki refren słychać w głośnikach. Kawałek zasługuje na potępienie.

7-minutowy „Live Your Life” nie wnosi nic szczególnie interesującego, nie ma tej świeżości, zabrakło siły przyciągania. Utwór jest zdecydowanie za długi, może gdyby trwał około 4 minut byłby bardziej przystępny. „Brothers in Spirit” to jeden z lepszych songów na płycie. Znów kłaniają się wpływy Majesty, a także Królów Metalu. Fajnie się tego słucha, jest na czym zawiesić ucho, a tekst jak najbardziej trafny. Drugi świetny heavy metalowy hymn na „Fallen Kings”. Nic dodać, nic ująć. Mało udany „White Wolf” to kolejna pozycja. Czy coś ją wyróżnia? Jedynie szybka perkusja oraz mocny wokal Svena. Refren jest w miarę nośny, natomiast zwrotki to istna żenada. Brakuje siły i mocy epickiego heavy metalu.

Drugą połowę płyty otwiera „Wizard Until the End”, który również nie przypadł mi go gustu. Jest trochę lepszy od „We Are the Masses”, ale rewelacji nie ma, choć muzycy starają się jak mogą i grają dość przystępnie, lecz znów zabrakło pozytywnych emocji podczas słuchania. Epickie klimaty towarzyszą temu songowi, owszem, tylko dlaczego zabrakło chęci do doskonałości? „Father to Son” zaczyna gitarowe intro, po czym Niemcy starają się zrobić dobre wrażenie. To nie wystarczyło, by numer mógł stać się hymnem, ani jakimkolwiek hitem. Kolejne gitarowe zagrywki pojawiają się w „Let Us Unite”. I w tym momencie robi się już nudno. Te same muzyczne patenty, te same chóralne zaśpiewy, a wokal Svena stracił na sile. Umiejętności muzykom nie brakuje, tutaj nie dopracowali brzmienia i zrobiła się heavy metalowa tandeta.

„Frozen Blood” to kolejna długa katastrofa. Hymnem raczej tego nazwać nie można, zespół się pogubił pod koniec płyty. Muzyka jest oklepana, nie można się doszukać czegokolwiek na tak. Sorry, ale ja tego nie kupuję. Ostatni „You’re the King” z kosmicznym wstępem działa na nerwy. Przecież tego nie da się słuchać! W dalszej części mamy styczność z bublowatym heavy metalem, którego ciężko nazwać epickim. Nudziarstwo i tyle.

Idąc od początku słuchamy tak naprawdę garstki rasowego heavy metalu o epickim zabarwieniu („Liar and Betrayer”, „Brothers in Spirit”). Reszta jest mniej lub bardziej udana. „Fallen Kings” nie wyniesie Wizard na wyżyny. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak sięgnąć po inne płyty tego zespołu. A nuż coś mi przypadnie do gustu. Te 49 minut są dla mnie ciężkie do przebrnięcia. Krążek wyląduje na półce i raczej nie będzie częstym gościem w moim odtwarzaczu. Przykro mi, chłopaki!

3/10

Marta Misiak

Dodaj komentarz