1. Time Was
2. Sometime World
3. Blowin’ Free
4. The King Will Come
5. Leaf and Sword
6. Warrior
7. Throw Down The Sword
8. No Easy Road (bonus)
Rok wydania: 1972
Wydawca: MCA
„I’ve got to rearrange my life/I’ve got to rearrange my world/I miss
you, I need you./I’ve got to keep my memories aside/I’ve got to try to
live again”
– tymi słowami, wyśpiewanymi na tle delikatnych dźwięków akustycznej
gitary rozpoczyna się ta niezwykła płyta w dorobku niezwykłego zespołu.
Wydany w 1972 roku „Argus” był trzecim albumem w dyskografii Wishbone
Ash. Po świetnym debiucie – z takimi perłami jak „Errors On My Way” i
„Phoenix”, muzycy szybko nagrali drugi album, niestety już nie tak
udany, sprawiający raczej wrażenie muzycznego brudnopisu. Trzeci
materiał mógł okazać się dla grupy czymś w rodzaju „być albo nie być”. I
o to na kolejnym wydawnictwie kwartet z Torquay wzniósł się na
artystyczne wyżyny dostępne niewielu twórcom.
„Argus” to arcydzieło, absolutny kanon, kopalnia przepięknych, uroczych
melodii. Właśnie na tym albumie, zespół najpełniej wykorzystał
możliwości jakie dawała obecność w składzie dwóch gitarzystów
prowadzących, w dodatku obdarzonych ciekawą barwą głosu (a przecież
śpiewał też basista Martin Turner). Partie gitar, harmonie wokalne – kto
dziś gra w ten sposób? Kto dziś potrafi wyczarować takie dźwięki jak
„Sometime World”, „Warrior”, czy „Throw Down The Sword”? Krótki pasaż
Ted Turnera w pierwszym z tych utworów to najprawdziwsza gitarowa
poezja… Tak, muzycy Wishbone Ash byli wówczas w szczytowej formie. Po
mistrzowsku, w doskonale wyważonych proporcjach połączyli w swojej
muzyce blues, rock i folk, proponując słuchaczom ponad
czterdziestominutową podróż do jakiejś dalekiej, baśniowej krainy
wyobraźni. Przy tej płycie można się wyciszyć, oderwać od codziennych
problemów… Szkoda tylko, że w późniejszych reedycjach dorzucono utwór
„No Easy Road”, przeciętny, nijaki, nie pasujący do całości. Płyta
powinna kończyć się wraz z ostatnimi dźwiękami „Throw Down The Sword”…
Album – oprócz sukcesu artystycznego – odniósł również sukces
komercyjny. Takie wówczas były czasy, że te dwie rzeczy szły jeszcze ze
sobą w parze. Dziś – raczej można o tym pomarzyć. Co prawda zdarzają się
wyjątki potwierdzające regułę, ale generalnie na sukces skazane są dziś
gwiazdeczki typu Lejdi Zgaga. Signum temporis…
Muzycy Wishone Ash nie ulegli pokusie przygotowania „Son of Argus” lub
„Argus II”. Na czwartym krążku zatytułowanym odpowiednio „Wishbone Four”
zwrócili się bardziej w stronę bluesrockowych korzeni, chociaż o
pełnych uroku balladach nie zapomnieli. Eksploatację swojego najlepszego
dzieła rozpoczęli na dobre będąc dopiero w okolicach wieku
przedemerytalnego… W listopadzie będzie okazja posłuchać albumu w
całości podczas polskich koncertów Martin’s Turner Wishbone Ash –
jednego z dwóch konkurujących obecnie ze sobą wcieleń grupy. Cudów
raczej się nie spodziewam, mam tylko nadzieję, że choć odrobinę dawnej
magii uda się dawnemu filarowi WA przywołać podczas tych jesiennych
występów. A jeżeli nie? Zawsze przecież można włączyć oryginalną płytę i
delektować się MUZYKĄ… „Life had kept him waiting/Regretting his
shame inside/Had to feel underrated/And hated, besides/Sometime world,
pass me by again/Carry you, carry me, away”…
10/10
Robert Dłucik