1. To The Bone (6:41)
2. Nowhere Now (4:03)
3. Pariah (4:46)
4. The Same Asylum As Before (5:14)
5. Refuge (6:43)
6. Permanating (3:34)
7. Blank Tapes (2:08)
8. People Who Eat Darkness (6:02)
9. Song Of I (5:21)
10. Detonation (9:19)
11. Song Of Unborn (5:55)
Rok wydania: 2017
Wydawca: Caroline International
http://stevenwilsonhq.com
Wizerunek twarzy artysty na okładce, kojarzyć się może z okładkami płyt Petera Gabriela, a nawet Phila Collinsa. I to jest dobry trop. STEVEN WILSON na swojej najnowszej płycie zrywa z zawiłą, art rockową konwencją. Nie flirtuje z jazz rockiem i awangardą, lecz daje nam zestaw (śmiało chyba można powiedzieć) piosenek. Oczywiście ambitnych piosenek, chociażby takich, jakie zawiera „So” Petera Gabriela.
„The Bone”, śmiało mógłby nazywać się tak, jak jedna z płyt naszego Riverside – „SONGS”, bo tak się akurat składa, że w kwestii inspiracji, oba albumy wiele łączy. Podobnie jak u ekipy Mariusza Dudy, tak i u Stefka, wcześniejsze płyty kipiały muzycznymi echami lat 70- tych, tutaj dochodzą jeszcze do głosu, muzyczne fascynacje latami 80-tymi. Można wymienić chociażby kilka z nich: Tears For Fears, Talk Talk, wspomniany Peter Gabriel, David Bowie… Taki muzyczny kierunek, nie powinien jednak zbytnio dziwić i szokować (znając przykładowo muzyczny dorobek projektu Blackfield). Najbardziej Blackfieldową aurę, posiada zamykająca album „Song Of Unborn”. Największy szok, sprawi pewnie „Permanating”, który brzmi (wypisz, wymaluj) niczym ABBA! Nie można odmówić jej jednak uroku (niebywałe, przy Stevenie Wilsonie można potańczyć!) Mnie osobiście skojarzyła się od razu, z równie urokliwą i kontrowersyjną kompozycją, z albumu „Scarsick” Pain Of Salfation – „Disco Queen”. Jeżeli mowa o rzeczach urokliwych, uroczych, pięknych, należy wymienić tutaj utwór „Pariah”. Duet Stevena Wilsona z Ninet Tayeb, wzbudza nie mniejsze emocje, niż (wracając do wspomnianej płyty „So”) słynne „Don’t Give Up”, które niegdyś Peter Gabriel wykonywał z Kate Bush. Natomiast w samej końcówce słychać, bardzo post rockowe gitarowe solówki, które potęgują poczucie muzycznej euforii. W kwestii gitar, Wilson znów chwycił, od czasów Porcupine Tree, za gryf. Dużo jest tutaj jego gitarowego grania, co również nadało płycie bardzo indywidualnego charakteru. Na poprzednich albumach znacznie częściej korzystał z pomocy zaproszonych muzyków.
Mimo nieco odmiennego podejścia do kwestii muzycznych, Wilson i tak brzmi jak Wilson. Jego wielkość polega na tym, że nie ważne, czy w danej chwili inspiruje się space rockiem, art rockiem, jazz rockiem, ambientem, metalem, czy popem, zarówno w rozbudowanych, wielowątkowych strukturach, jak i w bardziej prostszych formach, wypada równie przekonująco i perfekcyjnie.
9/10
Marek Toma