WHITESNAKE – 2008 – All for love

01. All for love
02. All I want all I need
03. Lay down your love

Rok wydania: 2008
Wydawca: SPV



Za miesiąc premiera z dawna oczekiwanego albumu Whitesnake „Good to be bad”. W międzyczasie możemy cieszyć uszy singlem „All for love” promującym pełny album grupy.
Krążek zawiera 3 kompozycje i jest zdecydowanym ukłonem w stronę fanów hard rocka połowy lat 80-tych. Powiem więcej, jeśli pominiemy sprawę produkcji (która oczywiście jest nowoczesna i przejrzysta), można odnieść wrażenie, że słucha się utworów przynajmniej pełnoletnich.
Takie też wrażenie odniosłem po pierwszym przesłuchaniu krążka. Muszę wręcz powiedzieć, że byłem rozczarowany. Doszedłem do wniosku, że Whitesneake nie proponuje nam nic nowego. Typowe do bólu melodie, sprawdzone patenty i na miłość boską – ileż można śpiewać o miłości? Zrobiłem sobie jednodniową przerwę i ponownie krążek zagościł w moim odtwarzaczu. W tym momencie coś zaskoczyło. Zdałem sobie sprawę, że z bardziej blues rockowego albumu „Restless Heart” też byłem niezadowolony i są na świecie takie zespoły, które wcale nie muszą przeć do przodu, aby zadowolić swoich fanów.

Pierwszy kawałek „All for love” łyknąłem jak przysłowiowy pelikan. Świetne gitary, ciekawe melodie, a wokalnie – cóż w zwrotkach nawet jakby więcej słychać Thin Lizzy niż Whitesnake… Bardzo przyjemne doświadczenie… i ten matowy głos! Utwór wkręcił mi się na kolejny tydzień.
Dynamiczny przyjemny hard rockowy… nawet tekst nie jest taki głupawy jak mi się na początku wydawało… Gdzieś w środku zwolnienie, które tylko usypia czujność przed solóweczką!

Jeśli chodzi o radiowe hiciory „All I want, all I need” na pewno usłyszymy niejednokrotnie w popularnych rozgłośniach. Utwór oparty na sprawdzonych patentach balladowych, do tego trwający poniżej 4 minut… ta strategia aż bije po oczach… Ale o ile na początku ten kawałek do mnie nie trafiał, teraz patrzę na niego bardziej przychylnie.

„Lay down your love” to kolejny utwór, który zakrawa na autoplagiat. Ale za to słucha się go bardzo przyjemnie. Bardzo fajne patenty gitarowe, stanowiące chyba przegląd technik aranżacyjnych hard rocka lat 80-tych. Patent ze śpiewaniem przy wybrzmiewającej gitarze rodem ze „Still of the night” też bardzo udany…w przypadku tego kawałka melodia refrenu jest jakaś taka prostacka… ale na szczęście refren w tym utworze to niemal wyłącznie tytuł kawałka… i mimo, że powtarzany, nie jest głównym elementem utworu. Ten najdłuższy kawałek na singlu stanowi raczej popis Douga Aldricha i Reb’a Beach’a.

Powiedzmy szczerze – Whitesnake daje nam dokładnie takie utwory jakich się spodziewamy. Jestem przekonany, że album „Good to be bad” nikogo nie zszokuje, za to trafi w gusta szerokiej rzeszy fanów grupy. Bo czegóż oczekiwać od Whitesnake jak nie świetnego głosu Davida Coverdalea i genialnego łojenia po gryfie.
Jak zwykle w przypadku singli oceny punktowej nie wystawiam, jednak wystarczającą rekomendacją niech będzie dla Was moje postanowienie nabycia pełnej płyty!

Piotr Spyra

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *