WHITE, JACK – 2012 – Blunderbuss

1. Missing Pieces
2. Sixteen Saltines
3. Freedom at 21
4. Love Interruption
5. Blunderbuss
6. Hypocritical Kiss
7. Weep Themselves to Sleep
8. I’m Shakin’
9. Trash Tongue Talker
10. Hip (Eponymous) Poor Boy
11. I Guess I Should Go to Sleep
12. On and On and On
13. Take Me with You When You Go

Rok wydania: 2012
Wydawca: XL Recordings
http://www.jackwhiteiii.com


Jack White to jeden z najzdolniejszych muzyków i twórców jaki objawił się światu na przełomie wieków. Debiut The White Stripes miał miejsce jeszcze w 1999 roku, i już wtedy można było dostrzec ogromny potencjał tkwiący w tym duecie , który stworzył wraz ze swoją wówczas małżonką Meg White. Jednym słowem „Kosmos 1999” , nawiązując do futurystycznego, kultowego serialu z lat siedemdziesiątych. Jack niczym komandor John Koenig był zdecydowanie głównodowodzącym w tym zespole, i jeżeli mówiono o pojawieniu się ogromnego talentu to myślano właśnie o nim. Odpowiedzialny jest za prawie wszystkie kompozycje grupy na pierwszej i kolejnych płytach, poza tymi wyjątkami kiedy brał na warsztat utwory swoich mistrzów ( istnieją także nieliczne wyjątki współtworzenia z przyjaciółmi). Jeżeli przyjrzymy się autorom piosenek jakie wybrał , by wykonać ich własna wersję, otrzymamy potwierdzenie jego muzycznych inspiracji. Robert Johnson, Eddie James „Son” House Jr., Blind Willie McTell i wiadomo to blues. Jack White w genialny sposób wtapia muzykę przeszłości we własne dźwięki. Nie mam tutaj na myśli rdzennego bluesa rodem z Mississipi, bo przecież pomiędzy Robertem Johnsonem a The White Stripes byli wielcy The Rolling Stones czy Led Zeppelin, i to wszystko w muzyce White’a jest słyszalne. Można uznać za punkt kulminacyjny w twórczości zespołu album „Elephant” z 2003 roku, na którym znalazł się elektryzujący „Seven Nation Army”, kandydat do ich własnego evergreenu. To wtedy „Stripes” trafili pod strzechy i na pierwsze strony gazet.

Jack White to nabuzowany dźwiękami chodzący gejzer. Aby dać upust kotłującym się w jego głowie pomysłom powołał do życia wraz z towarzyszami ze sceny jeszcze dwie kapele The Raconteurs i The Dead Weather. Natomiast do tej pory nie zdecydował się nagrać płyty firmowanej jedynie swoim nazwiskiem. Wraz z ukazaniem się „Blunderbuss” to się zmieniło. Najbliżej nagraniom, które znalazły się na solowym debiucie, jest do tego co powstawało pod szyldem The White Stripes. Być może gdyby nie problemy zdrowotne Meg White to taki widniałby się na niej szyld, a być może było to po prostu nieuniknione. Jeżeli mam na myśli bliskość zawartości „Blunderbuss” do choćby „Elephant”, to jest to sięgnięcie do tych samych inspiracji. Jednak podstawowa różnica jest taka, że Jack White uwolniony od formuły duetu, zastosował większą gamę instrumentów zapraszając do współpracy sztab muzyków. Pojawiły się rzadziej (lub wcale) spotykanie w jego nagraniach skrzypce, klarnet, mandolina, gitara pedal steel czy fortepian. Tym samym brak tutaj surowości „Stripes”, a brzmienie stało się delikatniejsze, bardziej wyrafinowane.

Tytułowy „Blunderbuss” niesie w sobie myśl przewodnią płyty. Rozpoczyna się znajomymi dźwiękami gitary akustycznej, przywołując folkowego ducha trzeciej płyty Led Zeppelin. Nasuwające się skojarzenia są ulotne, a sedno tkwi w eklektyzmie utworu . Tak zdefiniowany pierwiastek „Blunderbuss” ujawnia się w każdej kompozycji znajdującej się na albumie. Trudno wybrać zdecydowanego faworyta. Nie ma go wcale, albo jest nim każdy z osobna. „Missing Pieces” z fantastyczną grą na organach Rhodes’a przykuwa do odbiornika i każdy z kolejnych utworów tylko zwiększa krotność przyjmowanych wrażeń. Tego nie da się opisać, „Blunderbuss” trzeba po prostu posłuchać.

10/10

Witold Żogała

Dodaj komentarz