1. City Lights
2. Hangover
3. Freedom
4. Fight For Your Dreams
Rok wydania 2017
Wydanie własne
https://www.facebook.com/whitehighwayofficial/
Jako recenzent zawsze powinienem doszukiwać się zarówno zalet jak i wad
ocenianej płyty. Ostatnimi czasy rozpływałem się nad kompozycjami z epki
Murder Show, ale zasłużenie krytykowałem jej duszne brzmienie. W
przypadku Komandosa chwaliłem równy drive gitar, ale musiałem słusznie
zganić niesłuchalny głos wokalistki. Nawet w przypadku takich
zagranicznych tuz jak Nickelback miałem obiekcje co do przesytu gitar
akustycznych i sampli. Żeby recenzja była wiarygodna, musi być
obiektywna. Jednak czasem (bardzo rzadko, ale jednak) wpadają mi w ręce
wydawnictwa idealne. Raz na milion przytrafia się zespół, który gdyby
powstał na przełomie lat 70-tych i 80-tych, dzisiaj byłby gwiazdą
pierwszego formatu. Zespół, który dzięki mozolnej ciężkiej pracy,
wielkim talentom poszczególnych muzyków i zgraniu pomiędzy nimi potrafi
czynić takie cuda jak największe gwiazdy rocka. Panie i Panowie, przed
wami White Highway.
Co sprawia, że gdyby omawiane wydawnictwo ukazałoby się 35 lat temu,
dziś zajmowałoby miejsce w panteonie rocka gdzieś pomiędzy „Blackout” a
„Slide It In”? Cóż, mamy tu przemyślane kompozycje, ciekawe aranże, a
wszystko to podane z odpowiednim muzycznym polotem. Każdy z czterech
utworów zawartych na „City Lights” to perełka. Rozpoczynający całość
numer tytułowy startuje od ciężkiej sekcji rytmicznej, bas ma fajny
groove, kojarzący się trochę z „Rain When I Die” Alice In Chains. Po
dołączeniu gitar i klawiszy, a w końcu głosu charyzmatycznej Kasi
Bieńkowskiej, otrzymujemy iście stadionowe brzmienie, którego w epoce
„Pernament Vacation” nie powstydziłby się sam Aerosmith. Zaraz potem
leci najszybszy w tym zestawie 'Hangover”. Bardzo podobają mi się w nim
wielogłosy, jednak największym atutem tej kompozycji są wirtuozerskie
gitarowe pajączki kojarzące się ze szkołą Matthiasa Jabsa. Z kolei
„Freedom” to jedno wielkie hard rockowe crescendo, które nawet nie
wiadomo kiedy narasta. Z początku senna ballada, płynnie przechodzi w
kolejny stadionowy hymn. Jednakże najlepsze czeka na końcu. Zamykający
ten zestaw „Fight For Your Dreams” jest po prostu esencją muzyki. Nie
tylko hard rockowej. Pamiętacie jeszcze jak w Disney Channel
niepodzielnie rządzili Jonas Brothers? Numer White Highway zmiata tych
trzech pedałkowatych typków i ich wątpliwej jakości twórczość z
powierzchni ziemi. Dlaczego używam tu tego porównania? Już tłumaczę:
kiedy ortodoksyjny zespół rockowy chce stworzyć hit, zawsze stara się
znaleźć złoty środek, chce żeby było przebojowo, ale jednocześnie bez
popełnienia muzycznej zdrady. Zdecydowana większość młodych zespołów
tego nie potrafi i dlatego dziś na scenie nie ma potencjalnych następców
Metalliki czy Iron Maiden. Zazwyczaj w takim przypadku wychodzi coś
zbyt ciężkiego jak na przebój albo coś zbyt mdłego i komercyjnego na
surowy rock n’ roll. A numer wieńczący „City Lights” jest właśnie takim
osiągnięciem mediany. Mamy tu przebojowy refren wyśpiewany przez
zjawiskową dziewczynę, a z drugiej strony solidną rytmikę. Mamy tu
ciepłe klawiszowe pasaże, a z drugiej strony mocne gitary. Także ten
kawałek śmiało mógłby się stać motywem przewodnim którejś z produkcji
wspomnianej stacji a przy tym pozostać takim jaki jest. Czyli
100-procentowym hard rockiem. Utwór śmiało mógłby zadebiutować na
listach przebojów. Słyszałem już wiele płyt, widziałem wiele koncertów i
nigdy bym się nie spodziewał muzyki na tak wysokim poziomie
kompozytorskim i wykonawczym od bądź co bądź nadal undergroundowego
zespołu. Cztery muzyczne perełki ozdobiła zachwycająca wręcz barwna
oprawa graficzna z amerykańskim krążownikiem szos na pierwszym planie.
Naprawdę widać, że zespół się postarał by dopieścić swoje wydawnictwo w
każdym szczególe.
Na dobrą sprawę „City Lights” ma jedną wadę: nie jest albumem
długogrającym. Ale sama liderka zespołu przyznała mi niedawno, że LP
byłoby już dawno gdyby nie ciągłe zawirowania w składzie, zwłaszcza na
stanowisku perkusisty. Już po wydaniu grupa pożegnała kolejnego
bębniarza – Adama Bartnickiego, który nawet nie wziął udziału w
nagraniach, gary rejestrowali Michał Jabłoński i Paweł Zbrzeźniak. Mimo
to, dzieło White Highway jest moją pierwszą dziesiątką. Zasłużoną i
nienaciąganą. Czapki z głów!
10/10
Patryk Pawelec