1. Lost For Words (4:59)
2. Raised In Captivity (6:09)
3. Goodbye Elsinore (4.44)
4. The Last Night Of My Life (5.54)
5. We Stay Together (4.26)
6. The Human Condition (5.22)
7. Steffi’s Ring (2.36)
8. The Devil And The Opera House (6.51)
9. New Star Rising (4.33)
10. Don’t Misunderstand Me (3.43)
11. Mighty Rivers (5.20)
Rok wydania: 2011
Wydawca: Frontiers Records
http://www.myspace.com/johnwetton
Powiedzenie, że Wetton jak dobre wino, im starszy tym lepszy, w
przypadku jego najnowszej płyty raczej się nie sprawdza. Artysta
zafundował nam 11 utworów klimatem oscylujących gdzieś pomiędzy Asią,
czy nawet bardziej przebojowym obliczem TOTO. Niestety materiał ten mimo
swej potencjalnej przebojowości ma raczej mierne szanse aby takowym się
stać w rzeczywistości. Kompozycje są miałkie i po prostu mało ciekawe, a
charakterystyczny głos Wettona, brzmi tu czasami nazbyt szorstko,
odnosi się wręcz wrażenie, że Wetton jest swoim śpiewaniem… zmęczony.
Gdyby jeszcze ta potencjalna „przebojowość” okraszona była jakimiś
instrumentalnymi smaczkami, tymczasem nizby można tutaj liczyć na
zgrabne, gitarowe motywy, a przecież w nagraniu płyty wzięły udział
takie gitarowe znakomitości jak: Steve Hackett, Robert Fripp czy Steve
Morse! Potencjał tych muzyków nie został odpowiednio wykorzystany. Lista
klasowych artystów jest jednak znacznie szersza: Geoff Downes, Eddie
Jobson, Tony Kaye, nie znalazło to niestety przełożenia na artyzm nowego
dzieła Wettona. Za produkcję odpowiedzialny jest Billy Sherwood i jego
osoba z pewnością odniosła duże piętno na wizerunek tego albumu.
Jak prezentuje się więc zawartość? Weźmy na przykład kompozycję „The
Last Night of My Life”, chciałoby się aby taka ostatnia noc była
niezapomniana, wyjątkowa, ponadczasowa, a tymczasem dostajemy dawkę
muzyki, jakby to była ciężka noc po suto zakrapianym dniu. W „The Human
Condition”, Wetton zawędrował w klimaty kojarzące się gdzieś z Dire
Straits, natomiast krótki „Steffis Ring” brzmi tak, jakby artysta
wybierał się na festiwal muzyki szantowej. Najdłuższy, „The Devil And
The Opera House”, przepraszam za określenie, to po prostu muzyczna
geriatria. Ckliwa balladka „Dont’t Misunderstand Me”, w rzeczywistości
zachęca do zmrużenia oczy, aby w rezultacie jak najszybciej zasnąć.
Trochę światła wnosi tutaj ostatnia kompozycja, a to dzięki fajnemu
symfonicznemu podkładowi oraz żeńskiemu wokalowi, który towarzyszył
Wettonowi (gościnnie zaśpiewała tutaj Anneke Van Giersbergen). Nie
zmienia to jednak zbytnio mojej ogólnej oceny tej płyty. Słuchając jej
jako całość, ma się raczej umiarkowaną ochotę aby do niej wracać, po
prosu wieje nudą!
Podsumuję stwierdzeniem, że jest to album delikatnie mówiąc przeciętny, z szacunku dla artysty stawiam więc słabiutką piątkę.
5/10
Marek Toma