WEATHER SYSTEMS – 2024 – Ocean Without A Shore

01. Synaesthesia
02. Do Angels Sing Like Rain?
03. Untouchable Part 3
04. Ghost In The Machine
05. Are You There? Part 2
06. Still Lake
07. Take Me With You
08. Ocean Without A Shore
09. The Space Between Us

Rok wydania: 2024
Wydawca: Mascot


Długo kazał nam czekać na swoją nową muzykę Daniel Cavanagh. Od czasu wydania solowej płyty „Monochrome” minęło wszak siedem lat. Dokładnie tyle samo dzieli nas od ostatniego albumu grupy Anathema, noszącego tytuł „The Optimist”. Teraz artysta powraca z pierwszą płytą sygnowaną nazwą Weather Systems. Nie sposób jednak pisać o tym projekcie bez odniesień do Anathemy. Zresztą chyba taki cel miał sam twórca. Nie brak tu przecież nawiązań do jego dawnego zespołu – graficznie, tekstowo a przede wszystkim muzycznie.

Wiele wskazuje na to, że Anathema jest już niestety zamkniętym etapem w życiu Daniela Cavanagha. W grupie od pewnego czasu nie działo się dobrze. Podczas trasy promującej „The Optimist” posypał się skład. Coraz wyraźniejszy stał się też rozdźwięk między braćmi Cavanagh. Młodszy brat Daniela – Vincent Cavanagh, który w Anathemie odpowiedzialny był za większość partii wokalnych, skłaniał się w stronę muzyki elektronicznej. Ujście tej fascynacji dał w swoim autorskim projekcie The Radicant. Danny wolał trzymać się dotychczasowych, melancholijnych klimatów. Powoli tracił jednak serce do zespołu. W międzyczasie wydarzyła się jeszcze pandemia, która nieuchronnie przypieczętowała zakończenie działalności tej niezwykle lubianej w naszym kraju grupy.

Projekt Weather Systems powołany został do życia w okolicach 2022 roku. Początkowo jego aktywność ograniczała się do regularnego publikowania coverów za pośrednictwem portalu SoundCloud. Z czasem zaczęły się tam też pojawiać numery autorskie. W końcu Daniel zapowiedział pełnowymiarowy album, na który zresztą uruchomił specjalną internetową zrzutkę. Nie jest bowiem tajemnicą, że jedną z przyczyn zawieszenia żywotności poprzedniego zespołu były problemy natury finansowej.

No i wreszcie jest. Płyta otrzymała tytuł „Ocean Without A Shore”. Nieprzypadkowo nazwa nowego zespołu wzięła swój szyld od jednego z najlepszych albumów Anathemy. Muzyka zawarta na wydanym właśnie krążku jest wszak kontynuacją tamtych brzmień. Jest ciągiem dalszym. Łącznikiem. Odpowiedzialnemu za większość partii instrumentalnych szefowi formacji partneruje tutaj Daniel Cordoso, perkusista Anathemy ze schyłkowego okresu jej istnienia. W sesji nagraniowej gościnnie udział wzięli również Soraia, Petter Carlsen, Oliwia Krettek oraz Paul Kearns. Cała ta gromadka w udany sposób odtwarza klimat charakteryzujący liverpoolską legendę klimatycznego rocka.

Za główne partie wokalne odpowiada tutaj Daniel. Okazjonalnie śpiewał już w swoim dawnym zespole, zatem głos ten brzmi nam znajomo. Artysta spisuje się w tej roli zaskakująco dobrze. Mimo wszystko brakuje jednak chwilami Vincenta. Takich emocji w głosie nie da się zastąpić. Odczuwalna jest też absencja sympatycznej Lee Douglas, mimo iż zaproszone wokalistki starają się imitować jej sposób artykulacji. I robią to całkiem udanie. Odnośnie warstwy instrumentalnej albumu nie mam natomiast żadnych zastrzeżeń. Tutaj wszystko się zgadza.

Płytę otwiera dynamiczny numer „Synaesthesia” i już od pierwszych taktów fani talentu pana Cavanagh doskonale rozpoznają te brzmienia. To jakby wehikuł czasu, cofający nas o dobre kilkanaście lat. „Do Angels Sing Like Rain” wydaje się być dalekim kuzynem utworu „Deep”. Podobne tempo i stopniowe budowanie nastroju, z hałaśliwą kulminacją włącznie. Delikatna linia fortepianu zwiastuje „Untouchable Part 3”, czyli dalszy ciąg opowieści z 2012 roku. Wydawałoby się, że dotykamy tutaj wyżyn artyzmu – tymczasem niespodzianek będzie więcej. Urokliwy „Ghost In The Machine” okazuje się bowiem prawdziwą perłą tej płyty. Zapadająca w pamięć linia melodyczna, podkreślona nieregularnym, progresywnym rytmem perkusyjnym i zwieńczona cudowną solówką gitary. Znajomy motyw powraca też w „Are You There? Part 2”. Z początku wydaje się, że to wręcz nowa wersja piosenki z płyty „A Natural Disaster”. Po kilku pierwszych taktach numer rozwija się jednak i dochodzą nowe elementy kompozycyjne. Całość pięknie podkreśla wzniosłe orkiestrowe tło. I znowu melancholijna gitara w finale utworu.

Still Lake” rośnie stopniowo i pod tym względem przypomina nieco soundtrack do ambitnego filmu. Wpierw fortepian, potem rwany motyw gitarowy, dołączają bębny i w końcu odzywa się śpiew. W drugiej połowie numer nabiera ciężkości. Ukojenie znajdujemy po chwili w „Take Me With You”. To nastrojowa ballada, zbudowana na dialogu męskiego i żeńskiego wokalu. Często stosowany patent kompozytorski Daniela Cavanagha. Z chwilą wkroczenia perkusji Cordoso znów powracamy do progresywnych połamańców. Czas na pieśń tytułową. „Ocean Without A Shore” otwierają kruche tony elektrycznego pianina Rhodes. Wokal przepuszczony jest przez efekt Vocoder a jego zniekształcona barwa kojarzy się mocno z pamiętnym „Closer”. Tylko rytmika jest nieco inna. A wrażenia estetyczne – bezcenne! Można odlecieć ponad chmury. Płytę zamyka „The Space Between Us”. Introdukcją tej kompozycji jest plemienna partia chóralna, której nie powstydziłby się sam Peter Gabriel. Potem jednak robi się już bardziej tradycyjnie. A raczej – tradycyjnie w znaczeniu Daniela Cavanagha i jego pracy twórczej. Wiodący motyw melodyczny zwrotek i refrenu to przecież Anathema z najlepszego okresu swego istnienia.

Ostatnie zdanie poprzedniego akapitu mogłoby zresztą posłużyć za celne streszczenie zawartości całego albumu. Daniel Cavanagh podarował nam kilkadziesiąt minut magii. Znów dotyka czułych strun naszych emocji. Znów nas zachwyca i wzrusza. To nie jest płyta dla poszukiwaczy nowych brzmień. Nie tędy droga. To dźwięki dla miłośników rockowej melancholii. Prezent dla fanów „Judgement”, „A Fine Day To Exit” i „A Natural Disaster”. Tęskniliście za nową muzyką Anathemy? Mam dobrą wiadomość – czekanie właśnie dobiegło końca!

9/10

Michał Kass

Dodaj komentarz