1. The New Beginning (instrumental) 02:00
2. Berserk 03:21
3. Reflecting Lies 04:49
4. The Chosen Ones 04:21
5. Havoc 03:31
6. Through the City of Darkness 03:12
7. Inner Fears 03:31
8. Black Screens 03:00
9. Nerevar Rising (instrumental) 02:41
10. Fidelis 03:33
11. Break the Waves 04:45
12. Distanced 04:37
13. Into Battle 04:54
14. Death March 04:15
15. Forgotten Tale (instrumental) 03:31
Rok wydania: 2016
Wydawca: Goressimo Records
http://www.warbell.pl/
Grupa WARBELL zaskakuje jakością swojego debiutanckiego produktu. Album
„Havoc” robi pozytywne wrażenie jeszcze zanim zagości w odtwarzaczu.
Ładnie wydany, z mocną okładką (idealny motyw na koszulki i gadżety),
booklet na grubym, sztywnym papierze. Pierwsze wrażenie należy zaliczyć
więc na plus.
Kiedy z głośników popłyną pierwsze dźwięki, również nie będziecie
rozczarowani. Począwszy od intro,a właściwie pierwszej kompozycji
instrumentalnej mamy do czynienia z kapitalnie brzmiącą płytą. Jest
klarownie, ale ciężko i dynamicznie. Jeśli chodzi o rejony ekstremalnych
brzmień, Warbell będzie trudno sklasyfikować. Przewodzony przez
wokalistkę zespół plasuje się zarówno w rejonach skandynawskiego
deathmetalu, jak i zapędza się w klimaty blackowe czy metalcore’owe.
Bardzo pozytywnym aspektem kompozycji jest praca gitar, której nie można
odmówić nacisku na techniczne wymiatanie, ale i w wybrzmiewaniach rodzi
się nieco klimatu. Przy pierwszym kontakcie umknąć mogą osadzone gdzieś
w tle klawisze. Ale ich rola wydaje się być zmarginalizowana do roli
smaczku celowo. Przyznać trzeba – że zabieg udany. To samo mogę
powiedzieć o innych niż growle środkach wokalnych. Cicho zaśpiewane
partie w „Black Screens”, „Fidelis”, „Break the Waves” ze względu na ich
wyjątkowość wydają się być wisienką na torcie (choć w tym ostatnim
proporcje trochę przedobrzono jak na mój gust). Zresztą pochwalę również
inne odskocznie stylistyczne. Niemal punk & rollowa motoryka czyni
na przykład „Distanced” jednym z moich ulubieńców albumu, tak samo jest w
przypadku bardziej brutalnego marszowego „Death March” z udanym
wstępem. Rozpływam się także nad wieńczącym płytę instrumentalem, który
przywodzi w kwestii brzmienia i tempa piratów z Running Wild.
Mimo tego że na krążku pojawiło się piętnaście kompozycji, nie
powinniśmy czuć się przytłoczeni. Zmienność temp kompozycji i
różnorodność melodyjna bez problemu zapobiega zlewaniu się materiału w
jedno. Aczkolwiek zastanowiło mnie czy skrócenie go dosłownie o dwa-trzy
utwory do winylowego czasu trwania, nie byłoby zabiegiem strategicznie
uzasadnionym. Być może nieprzywykły do tak konkretnej młócki słuchacz
mógłby pochylić się nad całością materiału… A może martwię się na
zapas. W końcu instrumentale dodatkowo urozmaicają płytę. Sympatycy
konwencji łykną zatem bez popity. Faktem jest że mamy do czynienia z
wyśmienitym zestawem utworów. Trochę powściągliwości, żeby nie
wystrzelać się z tego co najlepsze. To moja jedyna rada… (no zostawcie
przecież coś na bonus dla Japończyków). W pierwszym impulsie chciałem
wystawić dziewiątkę… ale kto wie czy by się zespołowi w głowach nie
poprzewracało 😉
8,5/10
Piotr Spyra