01. Colours
02. Severomance
03. Brightstar
04. Saccharine Dream
05. Entropy
06. Reconnected
07. Now or Never
08. Sign of the Times
09. Water over the Bridge
10. Runaway
Rok wydania: 2019
Wydawca: Season of Mist
http://voyager-australia.com/
Istnieją zespoły, na których każdą nową płytę czeka się z niecierpliwością. Człowiek wyczekuje finalnego efektu, chce jak najszybciej zakosztować świeżych dźwięków. Dokładnie takie odczucia – jeszcze nie tak dawno – towarzyszyły mi, kiedy odliczałem kolejne dni do premiery siódmego długograja grupy VOYAGER (żeby była jasność – nie jest tu mowa o zespole z Polski).
Od razu napomknę, że z początku najnowszy krążek tej niezwykle utalentowanej grupy z Australii wzbudzał u mnie dość mieszane odczucia. Mianowicie, jego zawartość nie od razu zaczęła do mnie przemawiać. W sumie ciężko wyjaśnić dlaczego tak się stało – prawdopodobnie chodzi o czynnik ‘obcowania z czymś nowym’. Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że byłem, a w zasadzie wciąż jestem przesiąknięty zawartością genialnego „Ghost Mile”, który uważam za dokonanie wyjątkowe, ponadczasowe. Ów album pochłonął mnie bez reszty i chcąc nie chcąc, na „Colours in the Sun” patrzyłem właśnie przez pryzmat wydawnictwa z 2017 roku. Fakt, premierowe dokonanie pomimo wielu podobieństw, zależności oraz punktów wspólnych, nie jest kopią swojego poprzednika. Nowy album ma nieco odmienną atmosferę, sferyczność, poczucie wrażliwości, a kompozycje wydają się bardziej różnorodne. Całość jest rozłożysta, mniej oderwana od rzeczywistości (to akurat ciężko wyjaśnić…). Z drugiej strony, zespół konsekwentnie podąża szlakiem, którego azymut zastał niejako dodefiniowany właśnie przy okazji „Ghost Mile”. Nie ma w tym jednak wtórności, zachowawczego podejścia. Od pierwszych taktów wiadomo z jakim zespołem mamy do czynienia, choć elektroniczne ornamentacje nierzadko stylizowane na lata 80 (wstępy do „Colours” czy też „Brighstar”, do którego zrealizowano plenerowe wideo), mogą zbić z tropu. Nie ulega jednak wątpliwości, że ów klawiszowe zdobniki idealnie wpasowują się w formułę muzyczną zespołu. Nie są one w żadnym stopniu nachalne i idealnie współgrają z nowoczesnościami, takimi jak śmiałe ekspresje djentowych stylizacji, których na „Colours in the Sun” z pewnością nie brakuje. Nie brakuje też nieoczywistych rozwiązań, rytmicznych zawiłości w subtelnym wydaniu oraz zmyślnych aranżacji. Pod względem instrumentalnym jak również kompozytorskim jest nad czym kontemplować. Warto też wspomnieć, iż premierowy materiał jest najkrótszy w dotychczasowej karierze zespołu. Ponadto z uwagi na muzyczne bogactwo i pomysłowość, czas podczas słuchania płyty mija w ekspresowym tempie i nim się człowiek nie obejrzy koniecznym staje się ponowne wciśnięcie „play”.
Być może nie ma to tak wielkiego znaczenia, ale próżno szukać tym razem drapieżnych wstawek wokalnych, które (okazjonalnie) pojawiały się do tej pory – jedynie przy okazji pokręconego, pozornie chaotycznego „Reconncted” czuć pewne zalążki metalowej agresji. Jeżeli poruszamy już kwestie wokali, miłą niespodzianką jest gościnny udział frontmana LEPROSY – Einar Landberg użyczył swojego głosu w utworze „Entropy”, podczas którego w pewnym momencie daje się wyczuć rockową progresywność w stylu YES. Jednak żeby było jasne, panowie (i oczywiście pani) pokazują, że potrafią porządnie dołożyć do pieca, co w sposób dosadny odzwierciedla m.in. wymieniony powyżej kawałek, który stanowi najmocniejszy, najbardziej drapieżny akcent nowego wydawnictwa. Jak wcześniej tak i tym razem VOYAGER idealnie łączą metalową energię z przestrzeniami oraz delikatnością różnych nastrojów. Tą umiejętność zespół dopracował do perfekcji, co stanowi jeden z największych atutów tej australijskiej formacji.
Jak już wspomniałem, „Colours in the Sun” jest bogaty, a jednocześnie nieszablonowy zwłaszcza pod względem rytmicznym, choć z początku można tego nie poczuć. Pod tym względem dzieje się naprawdę sporo, o czym przekonują kolejne odsłuchy. Kompozycje nie są proste, sztampowe. Tutaj nikt nie idzie na łatwiznę, nawet pomimo pozornej przystępności i płynności. Muzycznie mamy do czynienia z materiałem dojrzałym, przemyślanym oraz pomysłowo atrakcyjnym. W moim odczuciu jest to album kompletny, gdzie wszystkie składowe pełnią istotną rolę i nie można znaleźć słabego ogniwa. Zespół ewidentnie ma wiele do przekazania, zaoferowania i tego nie sposób nie słyszeć. Nie ma tu miejsca na przypadkowe rozwiązania, miałkie, blade melodie. Wszystko zostało skrupulatnie przemyślane, dopieszczone i wyważone. Liczą się nawet drobne smaczki, co pokazuje m.in. gitarowy motywik w potężnym riffie do „Water over the Bridges”. Równie istotną rolę pełnią „szczelne”, choć nieprzytłaczające tła, nadające całości klimatycznego sznytu.
Atmosferycznie prezentuje się również szata graficzna, która stylistycznie przywołuje na myśl wcześniejsze wydawnictwo. Zdecydowano się na podobną formę, ale tym razem zastosowano się na więcej jasnych, jaskrawszych kolorów. Pewnie to kwestia gustu, ale sama okładka niespecjalnie do mnie przemawia i jakoś nie mogę się do niej przekonać. Dużo lepiej – w odniesieniu do poprzednika – prezentuje się natomiast zawartość bookletu. Zamiast rozkładanej wkładki we wnętrzu tekturowego opakowania znajduje się normalna książeczka, której zawartość została pomysłowo zaprojektowana. Wizualnie całość jest spójna, o czym w dużym stopniu decyduje użyta paleta barw. Współgra to również z tytułem samej płyty.
„Colours in the Sun” jest albumem, który potrzebuje czasu by dojrzeć w świadomości słuchacza. Wymaga skupienia, cierpliwości. Co prawda jego autopsja nie jest super ciężkim wyczynem, ale z drugiej strony całość nie wchodzi za pierwszym razem. Myślałem, że „Ghost Mile” było szczytowym osiągnięciem VOYAGER i grupie ciężko będzie stworzyć coś lepszego lub też utrzymanego na równie wysokim poziomie.. Kurde, myliłem się – australijska maszyna muzyczna, wciąż zaskakuje, zachwyca i pokazując coś nowego, świeżego. Ten zespół nie spoczywa na laurach; nieustannie pracuje, rozwija się. W ich przypadku pojęcie progres nie jest wyssane z palca. Mogę śmiało powiedzieć, że „Colours in the Sun” to jedna z tych płyt, do których wracam często i w moim przypadku, nie grozi jej zapomnienie. Bez cienia wątpliwości, VOYAGER znów nagrał wyśmienity krążek i to byłoby na tyle. A teraz pora na kolejną wizytę tej niezwykle utalentowanej formacji w naszym kraju – CZEKAM!
9,5/10
Marcin Magiera