1. TAWE
2. biesowisko
3. Pøkarvis
4. Stygma Ziemi
5. Ni ya
6. czeremcha
7. Nów sie rodzi
8. skvarc
9. bez pożegnania
Rok wydania: 2018
Wydawca: Pagan Records
https://www.facebook.com/varmiaband/
Z Varmią spotkałem się zupełnie przypadkowo, trafiając w internecie na
wzmiankę o debiutanckiej płycie – „Z Mar Twych”. Przyznam szczerze, że
gdyby nie ta prosta i niebanalna gra słów, pewnie nie zwróciłbym
szczególnej uwagi na tę płytę. Jednak intrygujący tytuł zadziałał
doskonale i finalnie debiut olsztyńskiej grupy uważam za jedno z
lepszych polskich wydawnictw ubiegłego roku.
Ani się człek obejrzał, a rok później pojawił się bardzo ładnie wydany i
zatytułowany w podobny sposób, drugi album, a mianowicie „W Ciele Nie”.
No i bardzo dobrze – poszli za ciosem i poprawili kolejnym, równie
mocnym.
Nie oni pierwsi i zapewne nie ostatni postawili na mariaż kultury
pogańskiej z ciężkimi dźwiękami, co nie zawsze daje zadowalające efekty,
a jeśli już, to też nie na długo. W tym cały problem, by tego typu
dzieło nie było po prostu nudne czy groteskowe. Często bowiem płyty,
które jawić się mają jako oryginalne i nietuzinkowe, ogółowi wydają się
raczej cudaczne niż interesujące i po krótkim obcowaniu z takim
produktem, mało kto ma ochotę sięgać po niego ponownie. W dobie
ekspansji wszelkiej maści black metalu i mieszania go z czym popadnie (z
różnym skutkiem), Varmia dobrała recepturę i składniki w sposób
niezwykle udany, dzięki czemu bukiet smaku tego gęstego muzycznego
wywaru jest intensywny i bogaty. Zawartość „W Ciele Nie” nie jest nudną
mainstreamowa muzyką do puszczania w radiu. To nie jest też łatwy i
rozrywkowy materiał, który chłonie się łaknąc chwili beztroskiego
odpoczynku. To efektownie dziki i ponury pagan black metal, który przez
lidera grupy – Lasotę – określany mianem „root metalu”, jako nawiązujący
do klimatu i uroku rodzimego miejsca i jego otoczenia.
Kto oczekuje radosnych pląsów w zgrzebnych worach o brzasku przy
porannej rosie i euforycznych solówkach na okarynie będzie
najzwyczajniej zawiedziony. Żadnych ckliwych melodii, żadnych piskliwych
chórów dorodnych panien, tylko solidny, porządny czarci łomot. To
znajdziemy na następcy „Z Mar Twych”. W przeciwieństwie do debiutu, tu
nie ma chwili na aklimatyzację łagodnym prologiem. Słuchacza od razu
atakuje i całkowicie wchłania dzicz. Groźna, fantasmagoryczna, ale
chwilami nawet subtelna i urokliwa.
„W ciele nie” mami i przyciąga osobliwą formą i niebanalną treścią, zaś
jeśli chodzi o pełne emocji kompozycje, to ciężko tu mówić o przypadku
czy chaosie. Nagrano je „na setkę” w zaadaptowanej do tego celu w
stodole, gdzieś w warmińskiej głuszy, co pewnie przełożyło się również
na brzmienie. Lekko brudne i stłumione, dodaje kolorytu ogólnemu
wydźwiękowi tego wydawnictwa. Do całego konceptu pasuje jak ulał.
Podobnie jak teksty (wszystkie w rodzimym języku), które z lekka trącą o
ludowy mistycyzm. Natomiast w warstwie wokalnej zauważyć można pewien
dualizm, polegający na wzajemnym przenikaniu i uzupełnianiu głosów,
wściekłego i zgrzytliwego z bardziej czystym i stonowanym, zbliżonym do
tzw. białego śpiewu.
Wydawać by się mogło, iż z wyzutego z innowacji, dobrze znanego black
metalu, ciężko będzie uknuć coś atrakcyjnego, a jednak Varmii tego
dokonałaie. Zespół pokazuje, że z tej pozornie skostniałej i
wyeksploatowanej muzycznej formuły można jeszcze wiele wycisnąć, a przy
odpowiednich pomysłach i zastosowanych środkach finalny efekt może być
naprawdę rewelacyjny. Stworzyli album na tyle interesujący i pełen
ciekawych rozwiązań, że wart jest zapoznania. Album, w którym pierwszy
utwór nie definiuje całości, lecz trzyma słuchacza w rydzach aż do
ostatnich taktów. Mocniejszy i surowszy aniżeli debiut. Jego
bezsprzecznym atutem jest przede wszystkim niesamowity klimat i
niepowtarzalna aura pewnej mglistej tajemniczości czy przeszytego
pesymizmem mroku.
8,5/10
Robert Cisło