01. Embodiment
02. Tyranny of Distance
03. Surrender
04. Hope Among The Heartless
05. Gaia
06. I Within I
07. Behind The Open Door
08. Ashen Sky
09. One Foot In Both Worlds
10. Wake Me
11. A Day In Difference
Rok wydania: 2007
Wydawca: Dockyard1
Vanishing
Point to nie tylko tytuł głośnej produkcji filmowej z lat 70-tych. Pod
taką samą nazwą funkcjonuje w Australii kwintet, którego muzyka
określana jest mianem molodic progressive metal. Zapewne większość ludzi
kojarzy ten kraj głównie z jedną osławioną formacją, a mianowicie z
AC/DC, ale być może ten stan rzeczy ulegnie wkrótce zmianie. Vanishing Point, to grupa już raczej niemłoda, bo na swoim koncie posiada w sumie cztery albumy. Zespół umiejętnie kroczy raz obraną ścieżką i tworzy muzykę nie ulegając przy tym kolejnym, zmieniającym się trendom. Nagranie „The Fourth Season” sprawiło, iż zespołem zaczęło się interesować szersze grono sympatyków progresywnego grania i wydaje się to w pełni uzasadnione. Czwarty album Australijczyków nie wnosi tu jakichś kolosalnych przemian w porównaniu choćby z „Embrace The Silence” z 2005 roku. Zespół naturalnie ewoluuje, co słychać w samych kompozycjach. Nie ma tutaj akrobatycznych popisów i zawiłości, a jedynie kawał umiejętnie skomponowanego i należycie zagranego materiału, który zasługuje na uwagę. Na „The Fourth Season” składa się jedenaście kompozycji, które razem trwają blisko 50 minut, co w przypadku Vanishing Point, uklasowuje tą płytę jako najkrótszą, choć i płyta debiutancka ma zbliżony czas. Wydawnictwo zdobi bardzo udana okładka, która już samym pomysłem i wykonaniem przyciąga słuchacza i wydaje mi się, iż doskonale pasuje do zawartości muzycznej. Album promuje teledysk do utworu „Surrender” i trzeba przyznać, że wybór właśnie tego kawałka jest niezwykle trafiony, bowiem doskonale reprezentuje album i umiejętnie nakreśla zawartość wydawnictwa. Zaczyna się spokojnym klawiszowo – gitarowym wstępem. Po nim dostajemy ciekawie i bardzo przejrzyście zagrany kawałek ze świetnym refrenem, który szybko zapada w pamięć. Cechą charakterystyczną tego zespołu jest to, że chłopaki nie próbują na siłę wymyślać skomplikowanych struktur, a w zamian komponują solidnie wyważony materiał z dużą ilością melodii. Już pierwsze kawałki „Embodiment”, czy „Tyranny of Distance” doskonale odwzorowują styl zespołu. Ciężkie gitary, przejrzysta sekcja, melodyjne wokale, wyraźne, acz niedrażniące klawisze. Wszystko w odpowiednich proporcjach. Występuje tu sporo motywów, gdzie perkusista gra na podwójnej stopie, ale nie robi tego nachalnie. Jest wiele elementów akustycznych, co słychać choćby w „Tyranny of Distance”. Bardzo interesująco prezentuje się „Hope Among The Heartless”, kawałek z ciekawymi motywami, wyciszeniami i wszystkim tym co charakterystyczne dla Vanishing Point. Ktoś zarzucił chłopakom niezdolność do komponowania udanych numerów, ale słuchając tego kawałka, czy następnego „Gaia”, z całą pewnością jestem odmiennego zdania. Nie rozumiem skąd takie przekonanie, ale tak jest i ja nic na to nie poradzę. Naturalnym rozwinięciem krótkiego, wręcz przerywnikowego „Gaia”, jest „I Within I” i dobrze, że zespół wykorzystał motyw przerywnika, bo w rezultacie powstał kolejny interesujący utwór. Na płycie momentami robi się ciężej i bardziej majestatycznie, czego dobitnym przykładem wydaje się być „Ashen Sky”. Zespół nie zapomina również o balladach i prezentuje nam „One Foot In Both Worlds” oraz „A Day In Difference”. Pierwszy z nich posiada więcej dociążeń, ale mimo to i tak można go śmiało zaliczyć do spokojniejszych akcentów tego wydawnictwa. „Wake me”, czy „Behind The Open Door” to kolejne numery, z wszystkimi elementami charakterystycznymi dla Vanishing Point, czyli dużo melodii.. Trudno tu w jakiś szczególny sposób rozwodzić się na temat poszczególnych numerów, bo album tworzy jedenaście rzetelnie skomponowanych kompozycji, które w całości tworzą bardzo spójny, równy, a przede wszystkim przejrzysty materiał. Całości słucha się naprawdę wyśmienicie. Mimo tego, że album jest prosty w odbiorze, to z całą pewnością nie jest on prostacki. Muzycy doskonale opanowali swoje instrumenty i wiedzą jak ich używać, a to że nie robią labiryntów dźwiękowych wcale nie musi być mankamentem. Myślę, iż o wiele trudniej wymyślić jeden prosty, dobry motyw, aniżeli wyprodukować kilka tzw. łamigłówek dźwiękowych, których słuchanie nie pozostawi w naszych głowach niczego, poza uznaniem dla doskonałych umiejętności, wykonujących je instrumentalistów. Vanishing Point postawiło na czytelność i przystępność, a to jak najbardziej mi odpowiada, a rezultaty doskonale słychać na „The Fourth Season”… 9/10 Marcin Magiera |