1. Tattoo
2. She’s the Woman
3. You and Your Blues
4. China Town
5. Blood and Fire
6. Bullethead
7. As Is
8. Honeybabysweetiedoll
9. The Trouble with Never
10. Outta Space
11. Stay Frosty
12. Big River
13. Beats Workin’
Rok wydania: 2012
Wydawca: Interscope
http://www.van-halen.com
W końcu stało się! Dwunasty album studyjny Van Halen ujrzał światło
dzienne. Wygłodniali, wyposzczeni nowych nagrań fani zespołu, od
czternastu lat wyczekujący nowej strawy z logiem swojej ukochanej
grupy, wreszcie mogą rozpocząć długo wyczekiwaną ucztę. Tutaj
oczywiście istniała pewna nuta niepewności czy aby serwowane danie a là
Van Halen nie będzie tak niestrawne jak ostatnie, oznaczone rzymską
trójką. Przystawka w postaci „Tattoo” nie napawała optymizmem. Dość
toporna piosenka, której nie ratuje nawet melodyjny refren i nie ma się
co łudzić, „Jump” pozostaje niezagrożony w kategorii największy przebój
zespołu. Wydaje się jednak , że niewielu udało się zniechęcić
promocyjnym singlem. Pierwszy tydzień sprzedaży i “A Different Kind of
Truth” na rodzimym grupie kontynencie ląduje na drugim miejscu listy
bestsellerów (Billboard). Sam szczyt już od dobrych kilkudziesięciu
tygodni jest okupowany przez Adele, która z powodzeniem odpiera wszelkie
ataki, a ostatnio otrzymała wsparcie w postaci armii statuetek Grammy.
Dlatego miejsce numer dwa to pewny sukces oddziału pod przywództwem
Eddie Van Halena. Przynajmniej komercyjny.
Kalifornijska, rockowa firma z Pasadeny to już prawdziwie „family
business”. Oprócz braci założycieli, bas z rąk Michaela Anthony, został
przekazany najmłodszemu pokoleniu Van Halen , synowi Eddiego,
Wolfgangowi. Byłemu muzykowi grupy wraz Sammy Hagarem drugim
nieobecnym w składzie pozostaje konkurować z niedawnym pracodawcą w
szeregach Chickenfoot. Przy mikrofonie w Van Halen stanął przywrócony
do łask David Lee Roth. Oczywiście nie jest to wiadomość dnia, panowie
już od 2006 roku zaczęli zalotnie puszczać sobie oko by w końcu 27
sierpnia 2007 r. , stanąć razem na scenie w Charlotte w Północnej
Karolinie, rozpoczynając tym samym pierwsze od lat osiemdziesiątych
wspólne tourne, wyprzedane do ostatniego miejsca. Rychło zaczęły
napływać z obozu zespołu kolejne sugestie o tym, że już czas nagrać nową
płytę.
Dobra wiadomość jest taka, że otwierający “A Different Kind of Truth”
utwór Tattoo trwa tylko 4 minuty 44 sekundy, pozostałe ponad 45 minut
jest zdecydowanie lepiej wykorzystane. Bez brzmieniowych kombinacji i
eksperymentalnych aranżacji jakimi żegnał się na długie lata, zespół
wysyła swoich sympatyków do własnych źródeł. Nowym nagraniom bliżej do
tych z pierwszych płyt, choć bez tego błysku geniuszu, który wyniósł
grupę na sam szczyt. Niepokojące wieści o tym że przez lata niebytu
Kalifornijczyków na scenie, Eddie topi swój bezcenny talent w
alkoholowym nałogu, nie mają już teraz żadnego znaczenia. Mistrz wraca z
tarczą i nie zapomniał jaka to frajda przyłożyć riffem czy przelecieć
palcami po gryfie i robi to w swoim starym, dobrym stylu. Dla tych co
znają już na pamięć wszystkie jego gitarowe triki i ich wariacje z
poprzednich płyt , usłyszeć nową czadową wersję finger tappingu to
chwile bezcenne. Prawdziwie album zaczyna się od „China Town”. Utwór
od początku zasuwa na łeb na szyję, hałaśliwie niczym uliczny zgiełk
chińskiej dzielnicy. To właśnie przy tych dźwiękach zaczynają odżywać
wspomnienia tego pierwszego razu z Van Halen. Dodając do tego
„Bullethead” rozpoczynający się gitarowym wstępem przypominającym okrzyk
mustanga spiętego ostrogami i dalej galopem na oślep przez „As Is” aż
do „Honeybabysweetiedoll”. To jest to co tygrysy lubią najbardziej.
Brykanie gwarantowane. Ostatni z wymienionych numerów daje muzykom czas
na kombinacje z rytmem, ale później prawie do samego końca powrót do
znajomego łomotu. Z pewnym wyjątkiem. No właśnie. Pozornie „Stay Frosty”
zaczyna się jak jakaś przedpotopowa bluesowa ramota, by za chwilę
eksplodować bukietem hard rockowo bluesowych dźwięków i oto w czterech
minutach z okładem została zawarta bajka o brzydkim kaczątku w wersji
Van Halen. Cudeńko.
A Different Kind of Truth to solidna płyta, sztandarowych płyt Van Halen
nie przebije, ale przecież znalazły się na niej między innymi
utwory, które przed laty nie przeszły selekcji by otrzymać prawo
publikacji. Dziś wyciągnięte z zaciemnionego archiwum radują uszy fanów.
Bo w tym wszystkim o dobrą zabawę chodzi, czyż nie?
8/10
Witold Żogała