1. 1984
2. Jump
3. Panama
4. Top Jimmy
5. Drop Dead Legs
6. Hot For Teacher
7. I’ll Wait
8. Girl Gone Bad
9. House Of Pain
Rok wydania: 1984
Wydawca: Warner Bros. Records
http://www.van-halen.com/
Firma Warner kilka lat temu wpadła na bardzo dobry pomysł wydawania
kilkupłytowych boksów w cenie pojedynczego albumu. Jest to całkiem
niezła zachęta dla amatorów serwisów streamingowych oraz pospolitych
piratów aby sięgnąć po fizyczne, oryginalne wydania, a także okazja dla
fanów chcących uzupełnić braki w dyskografii. Seria „The Triple Album
Collection” jak już wskazuje sam tytuł zawiera trzy najbardziej
klasyczne pozycje z dorobku danego wykonawcy. Do boksu poświęconego Van
Halen, który ostatnio nabyłem, logicznie wybrano te krążki, które
odniosły największy komercyjny sukces w karierze legendarnego kwartetu z
Pasadeny: debiutancki „Van Halen”, ten który zapewnił grupie
długotrwały status rockowej megagwiazdy, czyli „1984” oraz pierwszy z
ery Sammy’ego Hagara, „5150”. Postanowiłem rozłożyć na części składowe
drugi z wymienionych.
Szósty longplay Van Halen w epoce był po prostu skazany na sukces. Co
prawda, lżejsze patenty z wykorzystaniem instrumentów klawiszowych grupa
stosowała już od czasów „Women And Children First”, jednak na „1984”
muzycy w całości postawili na gładsze, typowe dla metalu lat 80-tych,
bardziej przyjazne radiu brzmienie, jednocześnie wkomponowując w nie
swoje znaki firmowe, takie jak wirtuozerskie solówki Eddiego Van Halena
czy charakterystyczne górki Davida Lee Rotha. Całość, choć o wiele
bardziej przystępna dla masowej publiczności niż wszystkie wcześniejsze
płyty, nie popełnia żadnej muzycznej zdrady.
To właśnie z „1984” pochodzi największy przebój zespołu, „Jump”.
Otwierająca go charakterystyczna partia klawiszy to chyba najbardziej
znany rockowy motyw, którego nie zagrano na gitarze. Tekst tego kawałka
został zadedykowany przez Rotha słynnemu kickbokserowi Benny’emu
Urquidezowi, do którego wokalista swego czasu uczęszczał na zajęcia ze
sztuk walki. Równie przebojowy jest jeszcze bardziej zdominowany przez
brzmienia obsługiwanego przez młodszego z braci Van Halenów syntezatora
Oberheim OB-Xa „I’ll Wait”. Tutaj gitar, które w „Jump” pojawiały się w
śladowych ilościach, nie ma praktycznie wcale. Ktoś kto trwał przy
grupie od samego początku musiał być nieźle zszokowany po przesłuchaniu
tych dwóch singli. Jednak te numery (wraz z introdukcją nazwaną tak jak
cały album) stanowią na „1984” jedynie margines. Pozostałe 6 kompozycji
to już wyłącznie gitarowa jazda na najwyższych obrotach. Tu prym wiodą
kolejne dwa single, „Panama” (o samochodzie) i „Hot For Teacher” (o
dzieciaku napalonym na seksowną nauczycielkę). Pierwszy z nich to
absolutna kwintesencja twórczości Van Halen. Z miejsca wpadający w ucho
zadziorny riff i kolejny przebojowy refren przypomniały tym, którzy
kręcili nosem po „Jump”, za co należy uwielbiać ten zespół. Pojawiające
się w trakcie mostka odgłosy gazowanego samochodu Eddie wygenerował
swoim Lamborghini Miura S z 1972 roku wprowadzając je do studia i
przystawiając mikrofony do wydechu. Tak się trzeba było kiedyś nastarać
aby uzyskać dźwięk, który dziś można w minutę ściągnąć z internetu.
Natomiast „Hot For Teacher” to popis umiejętności starszego z braci,
który nakładając na siebie kilka partii podwójnej stopy osiągnął dźwięk
przypominający warkot zapuszczanego Harley’a. Wyróżnia się także
wieńczący płytę „House Of Pain”, w którym Eddie raczy nas tym za co
lubimy go najbardziej, czyli rock n’ rollowym riffowaniem podświadomie
wywołującym tupanie nóżką.
„1984” w zasadzie nie ma słabych punktów. Tak jak wcześniej wspomniałem,
brzmienia syntetyczne zostały idealnie zrównoważone gitarowym hałasem i
w ogóle nie rażą słuchacza. Nie ma tu ani jednego zapychacza, jak to
zdarzyło się na poprzedniej płycie, „Diver Down”, gdzie niemal połowę
materiału stanowiły covery. Niestety po wydaniu albumu i zakończeniu
promującej go trasy z zespołem rozstał się coraz bardziej skonfliktowany
z braćmi Van Halen Roth. Na fali sukcesu płyty grupa kontynuowała nowo
objęty kierunek, już z Hagarem w składzie. Ten album to także ostatnie
studyjne dokonanie wszystkich czterech członków oryginalnego składu. Na
powrotnym „A Different Kind Of Truth” z 2012 roku basistę Michaela
Anthony’ego zastąpił syn Eddiego, Wolfgang.
10/10
Patryk Pawelec