1. Spirit is free
2. Close to the window
3. Shallow Grave
4. Ruthless/Bezlitosne Mieso
5. Stones from a blank sky
Rok wydania: 2012
Wydawca: Skibi Dibi
http://www.facebook.com/Vagitarians
„Wood” to tak naprawdę pierwszy twór, który został rzucony na światło
dzienne metalowego świata (a raczej kraju jakim jest Polska) przez
formację Vagitarians. Warszawianie mają już za sobą, nazwijmy to
„miniwydawnictwa”, ale trzeba podkreślić, że dopiero „Wood” jest ich
pierwszym krążkiem długogrającym, choć na scenie poczynają już sobie od
roku 2008.
Jest to więc debiut zespołu, który gra ciężką muzykę jaką jest… no
właśnie. Tak naprawdę to mamy tutaj do czynienia z muzyką rozwiniętą w
swojej treści, a panowie nie zamykają się w ciasnej szczelinie jednego
gatunku, choć najłatwiej w takim przypadku jest mi zawsze powiedzieć, że
to progresywny metal, bowiem kompozycje zawarte na „Wood” są długie i
rozbudowane. Brzmienie to jednak muzyka spod znaku doom oraz sludge
metalu, a dodatkowo panowie potrafią nas zaskoczyć, choćby bluesowym
elementem, który pojawi się w „Ruthless”.
Zaczyna się od potężnego gromu w postaci „Spirit is Free”, którego
riff w pierwszej fazie kojarzy mi się nieco z formacją Meshuggah. Już w
otwieraczu Vagitarians zaskakuje ciekawym przejściem bowiem w piątej
minucie kawałek całkowicie zwolni, ale nie skończy się, a po prostu
odrodzi na nowo w kolejnej minucie jego trwania. Jeszcze ciekawszy
zabieg znajduje miejsce w kolejnym na „Wood” „Close to the Window”,
gdzie utwór w pewnym momencie kompletnie się wycisza, ale nie urywa,
gdyż przechodzi w kolejną, zupełnie nową fazę.
Muszę przyznać, że zdecydowanie najlepszą kompozycją na „Wood” jest
utwór numer cztery, ale zawiera jedną dużą wadę – tytuł. Nazwa tego
kawałka jest dwuczłonowa, ale zostałbym przy samym „Ruthless”, ponieważ
uważam, iż polska wstawka („bezlitosne mięso”) jest tutaj kompletnie
niepotrzebna i odbiera urok temu utworowi, który stoi na wysokim
poziomie. Zaczyna się dość bluesowo, ale potem robi się faktycznie kawał
pokręconego mięcha. Będzie go tutaj wystarczająco tyle, aby pominąć go
już w samym tytule. Przez te dwanaście minut można usłyszeć naprawdę
wiele dobrego – przyspieszenia, zwolnienia, dobrą solówkę.
Najsłabszym ogniwem wydaje się być środkowy kawałek – „Shallow Grave”,
ale jest on najkrótszy, więc wielkiej krzywdy nie ma. Abum kończy się
za sprawą jedenastominutowego „Stones on Black Sky”, a moją pierwszą
refleksją po przesłuchaniu jest to, iż to po prostu dobra płyta. Płyta,
która zwiastuje nam przyjemnie grającą polską kapelę z nadzieją na udaną
przyszłość. Na pewno będę zainteresowany ich kolejnymi wydawnictwami,
które mam nadzieję usłyszeć w jak najbliższej przyszłości.
7/10
Bartosz Trędewicz