1. Angels Of Steel
2. Tempest
3. Prayer To The God Of War
4. Iron Reign
5. No Gravity
6. Genocidius
7. The Army-Geddon
8. Feel My Pain
9. Parabellum
10. Send Me Back To Hell
Rok wydania: 2016
Wydawca: Witching Hour Productions
http://www.vader.pl/
Czy grupę VADER trzeba jakoś specjalnie przedstawiać? Myślę, że nie ma
takiej potrzeby – fani szeroko pojętego metalu tę nazwę z całą pewnością
doskonale kojarzą. Zespół wieloletnią, ciężką pracą wyrobił sobie
sprawdzoną markę, zyskując szerokie uznanie nie tylko w Polsce, ale i (a
może przede wszystkim) poza naszymi granicami. Niestrudzony „Generał” i
spółka (zmienna w składzie) od lat przemierzają ziemskie padoły wzdłuż i
wszerz plując deathmetalowym jadem gdzie tylko jest to możliwe. Dzięki
temu twórcy pamiętnego „De Profundis” stali się jednym z najbardziej
rozpoznawalnym polskich zespołów na całym świecie i za to im chwała!
Kolejnym powodem do chluby może być ich ostatni album, „The Empire”,
którego premiera miała miejsce w listopadzie ubiegłego roku.
Od razu dodam, że premierowy materiał w odróżnieniu do tego, co
zawierały „Welcome To The Morbid Reich” oraz późniejszy „Tibi Et Igni”,
prezentuje nieco odmienne oblicze zespołu. Styl, klimat uległy pewnej
„metamorfozie”, choć wciąż słychać, że to nikt inny tylko VADER! Tym
razem jednak materiał prezentuje się nad wyraz klasycznie, w pełnym tego
słowa znaczeniu. O co chodzi? Jak wiadomo, ostatnimi czasy „Peter”
solidnie grzebał w przeszłości, czego efektem były m.in: fenomenalny
„Future Of The Past II – Hell In The East”, trasa promująca wczesne
dokonania zwieńczona koncertówką „Before The Age Of Chaos – Live 2015”.
Nie obyło się również bez wznowienia pierwszych wydawnictw w postaci
„Genezy Chaosu MCMLXXXIII – MCMXC”. Czemu o tym piszę? Ponieważ powroty
do przeszłości odcisnęły swoje piętno na zawartości „The Empire”. Album
jest przesycony niepowtarzalną i wyjątkową atmosferą lat 80–90. Nie jest
to jednak wyłącznie sentymentalna podróż do czasów minionych.
Określiłbym to raczej jako udana próba przywołania gatunkowych
stylizacji sprzed lat. Utwory oprócz wyraźnie klasycznego zacięcia są
jak najbardziej aktualne w dzisiejszych czasach. W głównej mierze
sprzyja temu soczysto – siarczyste brzmienie, jakiego ten zespół jeszcze
nie miał. Tak, „The Empire” pod względem produkcji można uznać za
najlepiej brzmiący album w ich dotychczasowej karierze. Nie dość, że
prezentuje się niezwykle selektywnie to jeszcze ma w sobie przyjemną
głębię, naturalną swobodę, a przy tym nie traci swojej mocy.
Również w kwestii stricte wydawniczej nowy VADER emanuje
profesjonalizmem! Wersja dwupłytowa w formie grubego digipacku wywołuje
zdecydowane pozytywne odczucia. W jej wnętrzu kryje się nie jedna, a
dwie płyty (oraz dwa booklety). Regularną wersję wzbogacono dodatkiem w
postaci EPki „Iron Times”. Ta oprócz dwóch autorskich kompozycji (oba
trafiły także na „The Empire”) zawiera przeróbki; „Overkill” Lemmy’ego
i spółki, jak również „Pięść i Stal”, pierwotnie z repertuaru PANZER X.
Oba zestawy łączy grafika – każdą wykonał nadworny grafik Motörhead, Joe
Petagno. Osobiście nie przekonują mnie prace, jakie stworzył dla VADER
(choć nie można im odmówić atmosferycznej oryginalności). Podobne
odczucia towarzyszyły nowej okładce, która z początku wydawała mi się
(lekko mówiąc) mało przekonująca. Dopiero w momencie poznania całego
wydawnictwa, pierwotne wrażenie uległo zmianie – w rezultacie wybór
okładki wydaje się być uzasadniony. Okładka tak jak i sama muzyka,
posiada mroczny klimat o klasycznym zabarwieniu, prezencję manifestującą
potęgę, dominującą siłę, adekwatnie to tytułu płyty. Szkoda tylko, że
wnętrze wkładek prezentuje się ubogo, jakby pod tym względem zabrakło
pomysłu…
Co innego muzyka – w tej materii o deficycie idei nie ma mowy, choć co
niektórzy będą grymasić. VADER w pewnym sensie zaniechał gonitw, spuścił
z tonu, co zaowocowało materiałem świadomym i na pewno przemyślanym,
który nie jest przekombinowany. Jest on zwięzły, treściwy, mniej
skomplikowany, po prostu dosadny. Temu wrażeniu dodatkowo sprzyja
krótszy czas jego trwania (nieco ponad 30 minut – ostatnim tak zwięzłym
albumem był wydany w 2002 roku „Revelations”). To wszystko razem
sprawia, że czas spędzany w towarzystwie „The Empire” bardzo szybko
mija. Płyta mimo intensywności dźwięków nie męczy i kiedy dobiega końca,
człowiek wciąż ma ochotę na więcej!
Bezsprzecznie słychać, że „Peter” po licznych wędrówkach do przeszłości zatęsknił
(a może nawet przesiąknął) dawnym klimatem. Ma to oczywiście swoje
odwzorowanie na premierowym materiale. Ten jest niewymuszoną wypadkową
death/thrash metalu
o ewidentnie klasycznym zacięciu. Kompozycje emanują specyficzną aurą,
znamienną dla muzyki sprzed lat – nie sposób tego nie poczuć. Chodzi o
obecność pewnej naturalnej drapieżnej prostoty, charakterystycznego
mocnego „ciosu”. Słychać to już przy okazji otwierającego „Angels Of
Steel” – jeden z najlepszych utworów na płycie. Podobnie mają się
sprawy, jeżeli chodzi „Parabellum”, którego wstęp przywołuje na myśl
dokonania MOTÖRHEAD; motorycznie slayer’owaty „Prayer To The God Of War”
czy też wolniejszy „Iron Reign” momentami w stylu heavy.
Tym razem VADER być może schował nieco szpony wściekłości pozwalając
sobie na więcej wolniejszych (jak na nich) fragmentów. Mimo to ich
muzyce wciąż nie brakuje śmiertelnego jadu, a ponadto pojawił się swego
rodzaju młodzieńczy zadzior. Niech nikt też nie myśli, że „The Empire”
doskwiera całkowity deficyt torpedowych pocisków! Tę grupę dumnie
reprezentują opętańczy „Tempest”, płomienny „Genocidius”, galopujący „No
Gravity” czy też późniejszy „Feel The Pain”. W tych utworach gęste, a
do tego diabelnie precyzyjne partie odzwierciadlają przede wszystkim
kunszt i profesjonalny warsztat Jamesa Stewarda – ten gość bębni niczym
maszyna, w stylu jaki idealnie pasuje do tego zespołu. Reszta ekipy
także nie pozostaje bierna; pod względem instrumentalno – wykonawczym
„The Empire” nie ma słabych punktów. Dzięki temu materiał jest
dynamiczny, dojrzały i pełen wyczucia. Może jest bardziej stonowany,
mniej wyzywający, ale z całą pewnością nie można mu odmówić
specyficznego uroku oraz ujmującego klimatu. To wydawnictwo kompletne,
wyrównane, być może mniej nastawione na spektakularne eksplozje czy też
prężenie muskuł.
W ogólnym rozrachunku „The Empire” to rzecz, z której zespół może być dumny.
I chociaż (już teraz) można zaobserwować, skrajne emocje na jego temat
(jedni psioczą, inni chwalą); prawda jest taka, że następca „Tibi Et
Igni” to rzecz jak najbardziej udana. Mimo, że tym razem panowie
zdecydowali się zdjąć nieco nogę z gazu i pójść w kierunku klasyki,
wciąż nie mają sobie równych. Premierowy materiał potwierdza fakt, że
deathmetalowa maszyna „Generała” jest dobrze naoliwiona i wciąż działa
bez zarzutu. VADER stworzył album przekonujący i treściwy, zawierający w
sobie potężną dawkę klasycznie metalowej mocy, przekonującej siły oraz
nieudawanej wiarygodności, której „Peter” ma aż nadto. Odnoszę również
wrażenie, że ten album zostanie doceniony dopiero po jakimś czasie, choć
osobiście ja sam nie muszę już na to czekać…
9/10
Marcin Magiera