1. Fimbulwinter 04:11
2. Odalheim 04:29
3. White Christ 03:12
4. The Hour of Defeat 03:08
5. Gathering the Battalions 03:06
6. Vinland 03:58
7. Rise of the Maya Warriors 02:40
8. By Celtic and British Shores 03:49
9. The Soil of Our Fathers 04:55
10. Germania 03:33
11. The Great Battle of Odalheim 05:51
Rok wydania: 2012
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.unleashed.se
Pionierzy, starej szkoły szwedzkiego death metalu powracają z kolejnym
albumem. Unleashed wytoczył potężne działo, którego siła rażenia powinna
wywołać spore spustoszenie na polu metalowej ekstremy. „Odalheim” to
już szósty album, od kiedy zespół powrócił na scenę po kilkuletniej
absencji. Może ktoś pomyśli, że na tym etapie możemy liczyć wyłącznie na
tzw. odgrzewane kotlety – rzecz, która już dawno się wszystkim
przejadła. W tym błędnym przeświadczeniu nie pozostanie ten, kto skusi
się na poznanie nowego materiału wikingów”, a jest on tego wart!
„Odalheim” został wyposażony w batalistyczną okładkę klimatem
(przynajmniej kolorystycznie) przypominającym obraz z „As Yggdrasil
Trembles”. Grafika średnio łechta zmysły, czego z pewnością nie można
powiedzieć o zawartości muzycznej. Tą inicjuje króciutki perkusyjny
„młynek”, po którym wściekłe zwierze zostaje spuszczone ze smyczy. Od
razu atakują nas szybkie partie bębnów, gęste, „skandynawskie” gitary i
to, co najbardziej wyróżnia Unleashed spoza licznej konkurencji –
charakterystyczny, zwierzęcy wokal Johnny’ego Hedlund’a. Co istotne
zespół nie ogranicza się wyłącznie do bezsensownej gonitwy (byle do
przodu). Często zmienia motywy stosując m.in. zwolnienia czy też inne
(liczne) urozmaicenia. Efekt tego słyszymy już przy okazji
„Fimbulwinter” (ciekawie zaaranżowana część instrumentalna pod solo). Od
czasu do czasu pojawiają się także klimatyczne wstawki jak choćby wstęp
do „Germania”.
Hedlund i spółka oprócz szybkości, z powodzeniem stosują średnie i wolne
tempa, co pokazuje dość black’owy „Odalheim” (trochę Behemoth’em tu
zaciąga). Kawałek jest mroczny i posępny, co nie jest domeną wyłącznie
tego jednego numeru. Cały album jest przesiąknięty podobną atmosferą.
Jak w przeszłości tak i tym razem grupa nie skąpi melodii. To kolejna
charakterystyczna cecha twórców „Across The Open Sea”. Panowie
umiejętnie łączą melodykę z brutalnością znamienną dla uprawianej
stylistyki – „Rise of the Maya Warriors” jest tego najlepszym dowodem.
To przekłada się na lepszy odbiór ich muzyki i sprawia, że po
wysłuchaniu płyty coś zostaje w głowie, a nie tylko jeden wielki chaos.
Dużym atutem „Odalheim” są fachowe solówki – nie jest to zwykłe
pitolenie bez ładu i składu tylko rzetelne podejście do tematu.
Poza tym całość jest czytelna, przejrzysta nie tracąc przy tym swojej
naturalności. Jest w tym wszystkim pewne nieokrzesanie i surowość. Na
tym wywodów koniec – resztę niech zgłębi każdy zainteresowany, a jest co
słuchać.
Fani Unleashed powinni być „wniebowzięci”. „Oldaheim” to kawał świetnej
roboty, który poza profesjonalną produkcją ma w sobie również to coś.
Jedenaście kompozycji nań zawartych kipi mocą i dziką agresją. Po wielu
latach na scenie, Szwedzi spowili naprawdę udany album, który śmiało
może konkurować z najlepszymi pozycjami ich pokaźnej dyskografii. Death
metal na poziomie i tyle!
9/10
Marcin Magiera