1. As Syrians Pour In, Lebanon Grapples With Ghosts of A Bloody Past
2. Shri Schneider
3. Glamour Box (ostinati)
4. Son of Man
5. Noche Oscura Del Alma
6. Mother of Mercy
Rok wydania: 2013
Wydawca: Kscope
Profil Facebook
Najnowsza propozycja muzycznego wizjonera Kristoffera Rygga. Norweski
Ulver zaczynał jako zespół blackmetalowy, ale już na drugiej płycie
„Kveldssanger” pokazał wszem i wobec, że absolutnie nie zamierza być
zaszufladkowany w jednym gatunku. Płyta akustyczna nagrana przez
metalowy (wówczas) zespół – to musiało wywołać szok wśród fanów ciężkich
brzmień… Słowo „Ulver” oznacza w języku norweskim „Wilki”, a te
zwierzątka lubią chodzić własnymi ścieżkami… Czy może dziwić więc
fakt, że zespołowi o tej nazwie po drodze było zarówno z elektronicznymi
eksperymentami, słynnym poematem Blake’a, muzyką filmową, orkiestrową, a
także coverami… Kiss i Prince’a?
„Messe” rozgrywa się na kilku płaszczyznach. W otwierającej całość,
wielowątkowej kompozycji dominuje muzyka poważna w różnych odcieniach.
Ale już „Shri Schneider” mógłby bez problemu trafić na „Alpha Centauri”
lub „Zeit” Tangerine Dream. „Noche Oscura Del Alma” nie powstydziliby
się z kolei niemieccy eksperymentatorzy spod znaku Amon Duul II, czy Ash
Ra Tempel. Pewnie też nikt nie zdziwiłby się, gdyby wykonano go podczas
któregoś z licznych koncertów festiwalu Warszawska Jesień…
Partie wokalne pojawiają się dopiero w czwartej kompozycji „Son of Man”
– jednym z najciekawszych fragmentów tego niesamowitego albumu. Rygg
śpiewa również w finałowym „Mother of Mercy”. Pierwsze minuty to
uduchowiona pieśń z wsamplowanymi fragmentami nabożeństwa, później mamy
jednak do czynienia z eksperymentalną formą. Tytułowa msza (i to bez
przymiotnika czarna), hymn do Matki Miłosierdzia… Intrygująca sprawa w
przypadku faceta, który zaczynał od ekstremalnego metalu, nieprawdaż?
Liderowi Ulver oraz muzykom Orkiestry Kameralnej z Tromsoe udało się
wytworzyć niesamowity, mistyczny wręcz klimat na „Messe”. To nie jest
łatwa w odbiorze muzyka: wymaga od słuchacza skupienia, oderwania się od
codziennych obowiązków, wyciszenia… Ale w zamian oferuje bogatą
paletę dźwiękowych doznań na poziomie, do których dostęp mają tylko
nieliczni, wybrani twórcy.
Myślę, że dla wytworzenia owego klimatu nie bez znaczenia był również
fakt, że album powstał w mieście leżącym już za kołem podbiegunowym.
Pełne uroku „okoliczności przyrody” i codzienny puls tego miejsca –
jakże inny od wielkomiejskiego hałasu – musiały wpłynąć na tak
wrażliwych artystów…
Oprawa muzyczna nabożeństwa? „Muzyka do wewnętrznego filmu” (jak
brzmiał podtytuł pamiętnego „Perdition City” z 2000 roku)? A może poemat
symfoniczny? Nowa płyta Ulver… Po prostu…
10/10
Robert Dłucik