1.Aenigma 1:58
2.War Of The Universe 4:19
3.Rider Of The Astral Fire 5:12
4.Zaephyr Skies’ Theme 3:19
5.The Age Of Mystic Ice 4:54
6.Prince Of The Starlight 5:13
7.Timeless Oceans 4:18
8.Demonheart 5:09
9.New Century’s Tarantella 5:15
10.Prophet Of The Last Eclipse 11:50
Bonus tracks:
11.Dark Comet’s Reign 4:43
12.Demonheart (Vocals by Andre Matos) 5:03
13.Caproce In A Minor 2:29
14.Autumn’s Last Whisper 2:37
Rok wydania: 2002
Wydawca: Limb Music GmbH
http://lucaturilli.com/
Właściwie nie wiem, dlaczego akurat teraz przypomniał mi się album
nagrany przeszło jedenaście lat temu przez zespół, a może raczej projekt
muzyczny, który już nie istnieje. Prawdopodobnie wynika to z tego, że
są to jedne z nielicznych nagrań brzmiących podobnie do całego stylu
muzycznego Rhapsody Of Fire, które jeszcze są w stanie dać mi
przyjemność ze słuchania.
Być może zacznę niepotrzebną dygresją, ale wydaje mi się że trzeba
przypomnieć sobie czasy, kiedy zespoły twierdzące dumnie, że grają tak
zwany Symphonic Power Metal, faktycznie nagrywały swoje albumy właśnie w
takim stylu. Z nieukrywaną przykrością muszę stwierdzić, że ostatnio
wśród niektórych, najbardziej dumnych przedstawicieli takiego gatunku
niewiele zostało ze słowa „power”. Jeszcze gorzej ma się sprawa ze
słowem „metal”, które zgubiło się gdzieś wśród dzwoneczków, wielkiej
orkiestry albo anielskich chórków i prawdopodobnie uciekło, bo po prostu
zabrakło dla niego miejsca wobec ogromu dziwacznych instrumentów,
które, zamiast urozmaicać styl w niektórych piosenkach, stały się
podstawą całego zespołu.
W rezultacie, słuchając niektórych nowych piosenek, nikt nie czuje się
jakby wędrował przez prastary, mroczny las elfów i walczył ze złem albo
latał na smokach, ale jakby siedział w krainie kolorowych wróżek, gdzie
wszyscy są dobrzy i bardzo się kochają.
Jednak przechodząc do recenzji samej płyty od razu mogę zaznaczyć, że
jest ona (płyta oczywiście) jedną z tych, gdzie w muzyce jeszcze czuć
potęgę i gdzie prym ciągle wiodą perkusja i gitary, a nie flet czy
cytra. Chociaż również ten rodzaj instrumentów znalazł swoje miejsce w
niektórych utworach. Musimy pamiętać, że to jednak nadal jest „symhonic”
i czymś trzeba to zaakcentować :]
Na tym albumie nie brakuje zarówno przebojowych utworów, które powalają
swoją prędkością i chwytliwymi tekstami, jak i rzewnych balladek. Do tej
pierwszej – zdecydowanie dominującej – grupy z pewnością można zaliczyć
„War Of The Universe”, „The Age Of Mystic Ice” albo „Prince Of The
Starlight”, natomiast w drugiej na pewno znalazłby się utwór „Timeless
Oceans”, który w moim odczuciu nie chwyta za serce, ale mimo wszystko
przyjemnie się go słucha i nie brzmi źle w zestawieniu z bardziej
żywiołowymi piosenkami. Zaskakująco ciekawy jest też instrumentalny
„Zaephyr Skies’ Theme”. Instrumentalny, o ile pominąć zawodzącą od czasu
do czasu niewiastę, która mimo wszystko brzmi raczej jak inny
instrument, a nie wokal. Trochę trudno mi powiedzieć co myślę na temat
tego utworu. Wydaje mi się, że mam do niego cierpliwość głównie dlatego,
że został na płycie umieszczony zaraz po moim absolutnym faworycie,
czyli „Rider Of The Astral Fire”. Właściwie mogłabym tę piosenkę
umieścić bardzo wysoko zarówno w rankingu dotyczącym samego Prophet Of
The Last Eclipse, ale też wśród wszystkich symfonicznych – i nie tylko –
utworów jakie znam. Na drugim miejscu, jeśli skupić się na tym albumie,
wylądowałby prawdopodobnie „Demonheart”. Po takiej piosence, sama czuję
się jakby siedział we mnie demon, a już na pewno nie zabrakło go w
sercu tego, kto stworzył takie dzieło.
W „New Century’s Tarantella” pojawia się jeden z tych nietypowych
instrumentów, charakterystycznych bardziej dla Rhapsody Of Fire. Z
lekkim wstydem przyznaję, że nie mam pojęcia, co to jest. Kojarzy się
trochę z jakimiś drewnianymi piszczałkami, ale brzmi dobrze. Nie mam
tutaj zastrzeżeń, głównie dlatego, że tego rodzaju urozmaicenie nie
przytłoczyło utworu, ale dodało mu na chwilę czegoś nowego, co sprawia,
że zapada w pamięć i robi raczej pozytywne wrażenie.
Co do piosenki tytułowej nie mam właściwie żadnych uwag. Przynajmniej
tych negatywnych. Do utworów takich jak ten, podchodzę zazwyczaj z pewną
rezerwą i trudno mnie przekonać, że coś, co trwa ponad jedenaście minut
mnie nie znudzi. Tymczasem „Prophet Of The Last Eclipse” broni się sam i
wcale nie odnosi się przy nim wrażenia, że zapchano go niepotrzebnymi
ozdobnikami lub chóralnym śpiewem.
Jak widać ocena tego albumu będzie raczej wysoka. Prawdopodobnie znowu
wiąże się to z moim szczególnym sentymentem do tego zespołu, tej płyty i
czasu w jakich go poznałam. Być może wynika to też z mojego odwiecznego
zamiłowania do wokalu Olafa Hayer’a. A może po prostu Prophet Of The
Last Eclipse jest bardzo dobrym muzycznym wydawnictwem 🙂
W każdym razie z sentymentami, czy też bez nich: 10/10
Hterragram X.
P.S. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam swoim zrzędzeniem i niechęcią
do najnowszych płyt Rhapsody Of Fire, ale trzeba było jakoś zrównoważyć
późniejsze słodzenie na korzyść Luca Turilli :]