01. YHVH Invokation
02. Deuteronomy Excerpt I
03. Supreme One
04. Burning Bush
05. Truth And Reconciliation
06. Run
07. Radio Arafat
08. Warrior
09. Lament
10. Chiron
11. Deuteronomy excerpt II
12. Understanding The Water
13. Deuteronomy excerpt III
14. Shock And Awe
15. Red Sky
16. World Drum
Rok wydania: 2008
Wydawca: Rodeostars Records
Do
sięgnięcia po muzykę Tribe After Tribe a właściwie po ich nowy album
M.O.A.B skłonił mnie wywiad z Robbi Robbem, liderem grupy umieszczony w
ostatnim Metal Hammerze, który to wywiad bardzo mnie zaintrygował..
Robbi Robb to barwna postać muzycznego świata, muzyk, poeta i mistyk,
oprócz Tribe After Tribe znany jest również z projektu o nazwie Three
Fish który zawiązał z basistą Perl Jam. Na nowy album Tribe After Tribe
kazał nam czekać sześć długich latek, ale warto było czekać. Tak długa
przerwa była spowodowana między innymi trybem życia jakiemu poddał się
Robbi. Niczym biblijny prorok przeniósł się na pustynię , tam poświęcał
się muzyce sakralnej, dużo jammował i eksperymentował, co znalazło
odzwierciedlenie właśnie na tym albumie. Te inspiracje przyniosły w
końcu owoc który teraz możemy kosztować. Wielu członkom show biznesu
przydała by się taka banicja. Intryguje tytuł płyty, tajemniczy skrót M.O.A.B, można go różnie interpretować: jako nazwa pustyni którą przebył Mojżesz z narodem wybranym, bądź skrót Mother of All Battles, bądź Mother of All Bomb. Moja własna interpretacja to skrót: muzyka o ambitnej barwie. Płyta M.O.A.B jest swoistym koncept albumem, własną interpretacją Robbi Robba dotyczącą podróży Mojżesza do ziemi obiecanej. W powstaniu płyty wzięło udział wielu zaproszonych gości m.in. przyjaciel Roobba, irańczyk Hooman Fazly zainspirowany perską poezją, Amirtakripa, żona Robba odpowiedzialna za narracje. Oprócz ludzi grających na tradycyjnym rockowym instrumentarium jak gitara, bas, instrumenty perkusyjne, w nagraniu płyty brał udział szeroki sztab ludzi którzy zajęli się samplami i wszelkiego rodzaju efektami specjalnymi którymi naszpikowana jest ta płyta.. Rozpoczyna się dźwiękiem kościelnych dzwonów brzmiących z oddali, potem wchodzą jakieś plemienne odgłosy na tle ostrych topornych gitar, i znowu dzwony i wiatr, przez słuchawki przesypuje się pustynny piasek, słyszymy melorecytacje Amirtakripy, klimat łagodnieje, potem ściana dźwięku znowu powraca jak pustynna burza w utworze Supreme One, do tego dochodzi apokaliptyczny wokal Robbiego Robba. Utwór Burning Bush przynosi nam hipnotyczny, psychodeliczny klimat, pulsacja basu, wgryzające się w człowieka gitarowe przestery i schizofreniczny wokal. Ten duszny afrykański klimat utrzymuje się przez kolejne utwory, poskromiony zostaje w utworze Exodus 2000, świetny kawałek, słyszymy jakby afrykańskie instrumenty ludowe, jakbyśmy uczestniczyli w szamańskim obrzędzie. Potem dochodzą dźwięki zatłoczonej metropolii w oddali radiowa transmisja, to Rado Arafat. Robi się znowu gorąco jak na wojnie (Holy City Warrior) Po wojennej zawierusze nadszedł czas posypać głowy popiołem i oddać się modłom za dusze zmarłych. Utwór Lament to ten który robi szczególne wrażenie, to jakby cytat z gabrielowskiej Pasji pomieszany z Dead Can Deancowym misterium, kawałek przechodzi płynnie w temat o nazwie Chiron, utwór brzmi jakby wziął w nim udział sam archanioł rocka – Gabriel, to połączenie gabrielowskich klimatów z minimalizmem Davida Sylviana. Chwile spędzane z tymi utworami sprawiają szczególną radość. Następnie słyszymy Deuteronomy Excerpt II głos Amirtakripy nadający dziełu majestrii i Understanding The Watertu z aurą zaczerpniętą jakbyz floydowkiego spodka tajemnic i znów pustynny wiatr i kolej na utwór Shock & Awe mamy znowu ostro, potężnie, rockowo tak też jest w kawałku Red Sky. Na koniec dostajemy jeszcze świetny, znów w gabrielowskiej aurze utwór World Drum i koniec. Wiele dzieje się na tej płycie, płyta aż mieni się nastrojami i pomysłami. Nie jest to płyta łatwa, piękna i przyjemna ale na pewno bardzo intrygująca, płyta hipnotyczna, transowa, godna wgłębienia się w nią i poznania. Na płycie jest miejsce i na prawdziwe rockowe szaleństwo i na muzyczną kontemplację, wymyślne smaczki dźwiękowe i efekty specjalne doprawiają tę potrawę czyniąc ja kompletną. Smakuję i nie umiem się najeść do syta. Jedynie na co mogę ponarzekać to strona graficzna wydawnictwa, nie zachwyciła mnie, tak bogatą muzyczną pozycję zapakowano w minimalistyczną szatę graficzną, ale taka byłą wizja artysty więc trzeba się z nią pogodzić. Płyta robi ogromne wrażenie, ostatnio podobne odczucia targały mną po usłyszeniu Terri Devina Townsenda. Myślałem że w muzyce rockowej nie jest mnie w stanie już nic zaskoczyć, myliłem się, słuchając M.O.A.B jestem w szoku, i nie chcę z tego stanu wychodzić. 9/10 Marek Toma |