TREE, THE – 2018 – Bright Side (EP)

1. British Hostel
2. Waiting For
3. Nobody Cares
4. One

Rok wydania: 2018
wydanie własne
https://www.facebook.com/thetreeofficial/


Bardzo ciężko ocenia mi się płyty zaprzyjaźnionych zespołów. Z jednej strony trzeba zachować obiektywność, ale z drugiej jakoś tak głupio psioczyć na twórczość ludzi, z którymi widuję się niemal na co dzień, z którymi przeżyłem na trasie niezapomniane przygody i wypiłem morze alkoholu. Przy recenzjach tego typu wydawnictw muszę bardzo uważać, żeby zachować odpowiedni balans pomiędzy tymi dwoma rzeczami. W tym konkretnym przypadku dochodzi mi dodatkowe utrudnienie, gdyż akurat ten zespół jest mi najbliższy ze wszystkich, zatem nie muszę się niczego domyślać, doskonale wiem co skąd się tu wzięło i z czym to jeść.

Grupa The Tree powstała w 2014 roku w Gliwicach. Pierwsze 3 lata istnienia poświęciła intensywnemu koncertowaniu, a w połowie 2017 roku zabrała się do pracy nad debiutanckim materiałem studyjnym (uściślając, wcześniej popełniła już demo, ale nie ukazało się ono w fizycznej wersji). Czynnie uczestniczyłem w toku powstawania tego minialbumu od pierwszego spotkania członków kapeli z realizatorem zawartych na nim nagrań aż po wydanie. Niestety nie odnajdziemy na „Bright Side” ani jednej stricte premierowej kompozycji. Każdy spośród zawartych tu czterech utworów znajduje się w koncertowej setliście zespołu od co najmniej 2 lat. Z tego powodu ci, którzy regularnie chadzają na sztuki kwartetu słuchając tej epki nie uświadczą żadnych zaskoczeń wykonawczych czy aranżacyjnych. Za to brzmienie… Kaskady ciepłych akordów gitary, miły dziewczęcy głos i klarowna, chirurgicznie precyzyjna produkcja to niewątpliwe atuty, ale nie są to rzeczy, które ceniłbym akurat u tego zespołu. Owszem, w dobie wysypu nowych grup na undergroundowym rynku trzeba się nieco pokłonić mainstreamowi, aby ten wyciągnął do Ciebie swoją niewidzialną rękę, jednak porównując te nagrania z The Tree na żywo nawet w połowie nie oddają one atmosfery koncertów grupy. Brak im tej rock’n’rollowej zadziorności, tego lekko prymitywnego (w dobrym tego słowa znaczeniu) sznytu, po porostu „tego czegoś” co ci muzycy mają na koncertach.

Twórczość The Tree łączy w sobie elementy tradycyjnego hard rocka, takiego powiedzmy spod znaku Guns N’ Roses czy wczesnego Aerosmith z nutą pinkfloydowej psychodelii i ska-punkowych rytmów w rodzaju The Selecter czy The Specials. Ta wyjątkowa fuzja inspiracji niewątpliwie została tu zachowana. Zatem gdzie leży problem? Właśnie w tych pozornych atutach. Mówiąc The Tree myślę o Paramore, The Cranberries czy Garbage a tu słyszę jakieś Red Lips albo, co gorsza, Virgin. Chociaż może właśnie tak ma być? Może kapela celowo zostawiła swojemu oryginalnemu garażowemu soundowi świeczkę, a poprockowej słodkości ogarek? A może to producent postawił na swoim? No cóż, czasem człowiek nie nadąży nawet za przyjaciółmi. Ale ok, zostawmy brzmienie i przejdźmy do kompozycji bo to one są przecież najważniejsze.

Całość otwiera „British Hostel”, najmłodszy utwór w tym zestawie. W koncertowej odsłonie jest to jeden z najbardziej reprezentatywnych numerów dla The Tree. Nieco mroczny, pełen ekspresji kawałek w standardowym metrum 4/4. Tutaj ten mrok został nieco przejaśniony, ale dodano kilka fajnych smaczków. Najbardziej podobają mi się nałożenia, zarówno w warstwie wokalnej jak i w gitarach. Wiadomo, jeden wioślarz w składzie nie może grać na żywo dwóch oddzielnych partii. A tutaj Krzysiek nagrał naprawdę monumentalne ściany. Mocne akordy na początek, potem wchodzi zapadający w pamięć główny riff, w końcu klimatyczny mostek i ponownie akordy. Numer co prawda posiada sztampową budowę, ale właśnie dzięki tej chwytliwej melodii i powtarzającej się frazy „I miss the moment, I need the moment with you” może się wyróżniać. Boleśnie położony został „Waiting For”. Na koncertach jest on zazwyczaj grany jako ostatni w podstawowym secie lub jako pierwszy bis i sprawdza się w tej roli świetnie. Nastrojowy początek i mocna druga część odpowiednio stopniują napięcie i tworzą tą unikalną atmosferę. Tutaj tego po prostu nie ma. W tej wersji numer jest przeładowany, na dalszych planach słychać nieprzyjemny dla ucha chaos. Co innego „Nobody Cares”. W tym przypadku naprawdę się postarali. Ten utwór jako jedyny na „Bright Side” przebija swoją wersję koncertową. Seksowny śpiew Agnieszki (zawodowe wibrata na najwyższych nutach), Kamil szaleje za perkusją, idealnie zgrana motoryka gitary i basu. No i na koniec „One”, długa instrumentalna kompozycja, która podczas występów zazwyczaj pełni rolę intra. Wersji studyjnej tego kawałka byłem najbardziej ciekawy ze wszystkich, ponieważ na sztukach czasami nosi ona znamiona psychodelicznych improwizacji. Nie słyszałem żadnych demówek ani nagrań z prób, na których pojawiłby się ten numer, więc zacząłem przestudiowywać „Bright Side” właśnie od niego. No i podobnie jak przy „Waiting For” srogo się zawiodłem. Cała ta psychodeliczna głębia wyparowała. Zaczyna się zupełnie inaczej niż w oryginale, prowadząca ten utwór charakterystyczna linia basu nawiązująca do „One Of These Days” Pink Floyd tonie pod warstwami gitar. co prawda Krzysiek jak to Krzysiek, tutaj coś spogłosuje, tutaj doda tremolo albo jakąś rajcowną kaczuchę, ale co z tego skoro jest to takie pozbawione wyrazu?

Mimo tych wszystkich mankamentów słychać na „Bright Side” rozwój zespołu. Agnieszka stale polepsza swoje możliwości wokalne, coraz lepiej artykułuje poszczególne dźwięki, ma bardzo ładne, czyste góry. Krzysiek jest gitarzystą poszukującym, nie bojącym się eksperymentów i umiejącym je logicznie zastosować. Kamil to bębniarz o korzennym, klasycznie rock’n’rollowym podejściu do swojego instrumentu, potrafi zagrać zarówno tradycyjne rytmy fajnie przy tym swingując, jak i inteligentnie poszaleć. Trochę gorzej jest z basem. Michał na koncertach świetnie gra sobą, jego specjalność, czyli proste transowe pasaże są jednym z kluczowych elementów twórczości The Tree. Niestety na „Bright Side” nie słychać tego jego feelingu, tego „tłuszczu”, który powinna zapewniać gitara basowa w tego rodzaju muzyce. Może to też jest kwestią takiego a nie innego masteringu, ale przecież perkusja na tej epce brzmi jak automat perkusyjny ze średniej półki, a i tak da się poznać styl Kamila.

6/10

Patryk Pawelec

Dodaj komentarz