TOMORROWS’S EVE – 2006 – Mirror Of Creation II

1. Man Without A Name (0:46)
2. Amnesia (6:33)
3. Pain (3:25)
4. The Eve-Suite (9:00)
5. The Market Of Umbra (4:48)
6. Not from this world (4:14)
7. Eye for an eye (0:59)
8. Irreversible (4:56)
9. Distant Murmurs (5:31)
10. Rebirth (5:44)
11. Human Device (5:45)
12. The Trials Of Man (17:00)

Rok wydania: 2006
Wydawca: Lion Music


Tomorrow’s Eve, formacja pochodząca zza naszej zachodniej granicy – obok Dreamscape – to doskonały dowód na to, że Niemcy również mają wiele do powiedzenia, jeżeli chodzi o progresywne granie. Przytoczona w tym miejscu nazwa Dreamscape, nie wynika wyłącznie ze wspólnego pochodzenia obu zespołów. Według mnie styl obu formacji posiada wiele wspólnych cech. Ponadto słuchając „Mirror of Creation II”, odczułem również większe lub mniejsze nawiązania do twórczości takich grup, jak choćby Cloudscape,
Symphony X, Dream Theater, czy szwedzkiego Evergrey.

„Mirror Of Creation II” to trzecia w kolejności, długogrająca płyta Niemców i jak wynika z samej nazwy albumu, również kontynuacja historii z „Mirror Of Creation” z 2003 roku. W samym czysto muzycznym aspekcie, zaszły dość spore zmiany, na co największy wpływ miały zapewne perturbacje w składzie zespołu. Po wydaniu wyżej wspomnianego albumu, szeregi formacji opuścił wokalista, Peter Webel oraz tworzący sekcję rytmiczną, René Müller i Ralf Gottlieb. Tym niemniej pozostali członkowie, czyli gitarzysta Rainer Grund wraz z klawiszowcem Oliver Schwickert nie spoczęli na laurach, ale postanowili dalej kontynuować działalność pod nazwą Tomorrow’s Eve. Niedługo po tym, skład grupy uzupełnili – wokalista Martin LeMar, basista Chris Doerr i perkusista Tom Diener. Odmieniona personalnie formacja, gra pewniej, ciężej, szybciej i z pewnością bardziej nowocześnie, co słychać na trwającej prawie 70 minut nowej płycie.
Album zaczyna się utworem „Man Without A Name”, który do złudzenia przypomina mi intra z dyskografii Lost Horizon, ale to jedyne skojarzenia z tą grupą.. Na płycie można usłyszeć utwory cięższe, jak choćby trzyminutowy „Pain”, czy troszkę lżejszy „Irreversible” oraz kompozycje bardziej nastrojowe np. „Not from this World” czy „The Eve-Suite”. Ten ostatni utwór trwa równo 9 minut i dzieje się w nim naprawdę wiele, czym zespół udowodnił spory potencjał do tworzenia dobrych, rozbudowanych kompozycji. Rozpoczyna się spokojnie, dźwiękami pianina i po pewnym czasie zaczyna się rozkręcać do fragmentów, kiedy zespół prezentuje swoje możliwości techniczne. Owe kombinacje dość mocno przywołują mi na myśl popisy a’la Dream Theater. Ciekawie wypadają tu przestrzenne linie melodyczne w refrenach, podbite w tle dźwiękami klawiszy. Bardzo interesująco prezentują się również „The Market Of Umbra” oraz wręcz przebojowy „Not from this World”, oba z gościnnym udziałem niejakiej Jennie Kloos. Pierwszy z nich zaczyna się motywami wykorzystującymi elementy muzyki wschodniej, ale jako całość wypada dość monumentalnie. W drugim z wyżej wymienionych utworów, damskie wokale są już bardziej zauważalne, a przeplatanie ich z partiami śpiewanymi przez Martina, dodaje smaczku oraz urozmaica nie tylko ten kawałek, ale również całą płytę. Kolejne „Distant Murmurs”, „Rebirth” ze świetnym „ciepłym” refrenem, czy przedostatni „Human Device”, upewniają tylko słuchacza w przekonaniu, że panowie wchodzący w skład zespołu, mają dar do komponowania ciekawych utworów, które łączą różne style muzyczne tym samym nie nudząc. Na koniec Tomorrow’s Eve prezentuje prawie 17-to minutowy kawałek, choć w rzeczywistości trwa on nieco krócej. Po około 12-tu minutach następuje irytująca cisza, a po niej następuje akustyczny motyw gitarowy, którego użycie mogło zostać pominięte. Mimo przerwy kawałek prezentuje się smakowicie, a jego początek kojarzy mi się nawet z dokonaniami Angel Dust.

Podsumowując, „Mirror Of Creation II” wymaga od słuchacza trochę cierpliwości, gdyż jako płyta, trwa dość długo i tym samym jest stosunkowo rozbudowana. Struktura utworów również nie jest typowa, jak to zwykle bywa u kapel tego typu.. Jest dużo wyciszeń, zwolnień, zmian tempa, napięć itd. Trochę brakuje mi tu solowych partii gitarowych, które w tym całym zamieszaniu gdzieś giną. Klawisze w wielu momentach przywołują na myśl styl Dream Theater, szczególnie w momentach, gdy zespół zaczyna „kombinować”. Całość w swej zawartości jest spójna. No może za wyjątkiem drażniącej ciszy wraz z następującym po niej, patentem akustycznym w ostatnim utworze… Ogólnie rzecz ujmując, jest to dobrze zagrany i solidnie przemyślany album, który nie powinien umknąć uwadze fanom wymienionych przez mnie na początku zespołów.

8,5/10

Marcin Magiera


Dodaj komentarz