TOMORROW’S EVE – 2009 – Tales from Serpentia

01. Nightfall
02. The Years Ahead
03. Dream Diary
04. No Harm
05. Remember
06. Succubus
07. Warning
08. The Curse
09. The Tower
10. Faces
11. Muse

Rok Wydania: 2009
Wydawca: Lion Music



Niemiecki rynek muzyczny, jeżeli chodzi o progmetalowe granie jest, śmiem sądzić, najsolidniejszym na starym kontynencie, no może za wyjątkiem Skandynawii. Wystarczy wymienić takie marki jak: Vanden Plas czy Poverty’s No Crime. Do grona tych niemieckich, solidnych, progmetalowych zespołów można bez wątpienia zaliczyć również Tomorrow’s Eve.
Dzięki firmie Lion Music do naszych rąk trafia kolejna, czwarta już płyta długogrająca tej niemieckiej formacji – „Tales from Serpentia”. Firma Lion Music była również wydawcą poprzedniej płyty Tomorrow’s Eve – „Mirror of Creation 2” (2006) oraz EP-ki „The Tower”(2007).

Płyta rozpoczyna się nieco ogranym motywem padającego deszczu i burzy, na tle klawiszowych akordów, dalej w tle słychać jakby małżeńską kłótnię. Małżonkowie nie przebierają w słownictwie, padają słowa „fuck” i „shit”. Ten króciutki „wstępniak” nosi tytuł „Nightfall”. Po tym nie najoryginalniejszym wstępie możemy usłyszeć co zespół ma rzeczywiście do zaoferowania w kwestii muzycznej. „The Years Ahead” – pierwszy rzeczywisty utwór, bardzo dynamiczny, z łamanym rytmem, od razu kojarzyć się może z mistrzami gatunku – zespołem Dream Theater. Klawiszowe motywy, którymi raczy nas Oliver Schwickert, bezsprzecznie kojarzą się ze stylem Jordana Rudessa. Słowne wstawki w utworze „No Harm” sprawiają że i tutaj moje skojarzenie lgną do „Dreamów”, a dokładnie do płyty „Scenes From a Memory”. Utwór który bym wyróżnił, spośród 11-tu zamieszczonych na płycie jest – „Remember’, rozpoczyna się bardzo spokojnie, prawie balladowo, po czym wchodzi świetny ekspresyjny refren, duży plus dla wokalisty – Martina LeMara.
Wiele ciekawych klimatów można znaleźć również w utworach: „Warning”, „The Curse” a w szczególności „The Tower”. Kompozycja która wyrasta ponad inne, ale w tym przypadku chodzi o jej czas (19:20), to ostatnia na płycie -„Muse”. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia czemu jest ona taka długa ? Moim zdaniem jej muzyczna treść zmieściła by się znacznie w kruszej formie.

Właściwie trudno zespołowi czegokolwiek zarzucić: soczyste, mocne brzmienie, świetny wokal. Płyta jest rzeczywiście solidna jak niemiecka maszyneria. Tylko że solidność a wirtuozeria to dwa różne bieguny.
Ortodoksyjni sympatycy progmetalowej konwencji powinni być tą płyta usatysfakcjonowani, jednak dla osób poszukujących w muzyce ciągle nowych doznań, płyta może okazać się zbyt mało interesująca.

7/10

Marek Toma

Dodaj komentarz