TITANIUM – 2016 – Atomic Number 22

1. Atomic Number 22
2. World Of Contradictions
3. Torn Reality
4. Delusive Skies
5. Time Is Out
6. One Single Night
7. Guardians Of Might
8. Future Of Mankind
9. The Way Of The White Flag
10. Eagleheart* (bonus wersji japońskiej)

Rok wydania: 2016
Wydawca: Avalon
http://www.titaniumband.eu/


No i udało się! Premierowy album wielkopolskiego TITANIUM w końcu – choć na razie tylko w Japonii – ujrzał światło dzienne. Reszta świata musi się jeszcze uzbroić w cierpliwość… Dla pocieszenia dodam, że z całą pewnością warto czekać, bo następca debiutu sprzed trzech lat to ogromny krok naprzód. Panowie stworzyli kawał soczystego power metalu w iście melodyjnym wydaniu i to na baaardzo wysokim, światowym poziomie!

Od razu napomknę, że powstanie „Atomic Number 22”, bo tak zwie się druga płyta TITANIUM, nie było łatwe – przez pewien czas cała sprawa wisiała na włosku, dlaczego? Pomijając kwestie natury osobistej (część muzyków utraciła swoich bliskich), zespół zmagał się z problemem natury wokalnej. Podczas nagrywania płyty, poprzedni wokalista postanowił spróbować swoich sił na innych frontach?! Tym samym reszta ekipy znalazła się w mało komfortowej sytuacji (łagodnie rzecz ujmując). Jak wiadomo, w większości podobnych przypadków, tego typu zdarzenia są niczym lekarska diagnoza pt. „rychły koniec”. Wydawać by się mogło, że panowie zaniechają nagrań, a sam zespół zaprzestanie dalszej działalności, ale hola, hola nie tak prędko! Stała się rzecz nieoczekiwana. Mózg zespołu, Karol Mania (znany również z aktywności w PATHFINDER) złożył propozycję dzierżenia mikrofonu wokaliście ukraińskiego SUNRISE. W efekcie Konstantin Naumenko stał się pełnoetatowym członkiem TITANIUM, a efekty wspólnej kolaboracji – jak można usłyszeć – przeszły najśmielsze oczekiwania. Nowy głos wniósł do zespołu zdecydowanie więcej energii i mocy, drastycznie przebijając możliwości wokalne poprzednika, co przełożyło się również na – o wiele – lepszą prezencję zespołu na żywo (sprawdziłem osobiście). Konstantin to nie jedyna nowa postać w szeregach TITANIUM – kolejnym (choć już nie tak) świeżym nabytkiem stał się aktywny (także scenicznie) Szymon „Saimon” Szydłowski, który zastąpił mniej żwawego Pawła Gębkę.

W tak odświeżonym składzie Karol i spółka sfinalizowali proces realizacji „Atomic Number 22”. To, co stworzyli można określić mianem metalowego majstersztyku, którego ogólny efekt budzi zdecydowany podziw – album po prostu miażdży! Już na wstępie uwagę zwraca pewien istotny fakt – muzycznie i kompozytorsko płyta drastycznie odstaje od krajowych produkcji w tejże stylistyce. Chodzi o to, że kompozycje są pozbawione zaściankowej maniery. Większość krajowych kapel (szczególnie grających heavy/power, choć mamy ich jak na lekarstwo) brzmi nie dość, że podobnie, to jeszcze „swojsko”, w negatywnym tego słowa znaczeniu. W przypadku TITANIUM (oraz innych projektów, gdzie zaangażowani są muzycy PATHFINDER) ten problem nie istnieje. Nowa płyta jeszcze bardziej zdystansowała rodzimą konkurencję wystrzeliwując sam zespół na dużo wyższy poziom, gdzie swobodna rywalizacja ze światową czołówką power metalu jest jak najbardziej możliwa!

Wydawnictwo zostało opatrzone wybuchowo – energetyczną okładką obrazującą potężną kosmiczną eksplozję, która odsłania znajomą symbolikę (chodzi o znak rozpoznawczy TITANIUM). Efekt finalny jest jak najbardziej imponujący, idealnie odzwierciedlający ogólny charakter muzyki i jej moc. Ponadto patrząc na dynamiczną grafikę „Atomic Number 22” w głowie zaczyna kiełkować pewna myśl (może ulga)… Obraz „zdobiący” europejską wersję debiutu wołał o pomstę do nieba/piekła (gdzie tam sobie chcecie), rodząc co najmniej ambiwalentne odczucia – na całe szczęście wizualne potknięcie z przeszłości nie doczekało się kontynuacji, ustępując miejsca oprawie, która doskonale pasuje do klimatu płyty. Również wewnątrz książeczki nie można narzekać na brak wrażeń. Każda kompozycja została wyposażona w osobną grafikę, której nastrój ściśle nawiązuje do tematyki konkretnego utworu. Zastosowane rozwiązanie, choć pociąga za sobą większe nakłady (nie tylko) pracy przynosi wymierne efekty – wydawnictwo stało się dzięki temu zdecydowanie ciekawsze, pełniejsze.

Lirycznie „Atomic Number 22” nie jest jednoznaczny, porusza różne zagadnienia, mniej lub bardziej istotne. W tekstach można znaleźć odniesienia wobec rzeczywistych problemów, zjawisk społecznych („World Of Contradictions”), wizji przyszłości („Future Of Mankind”), upływu czasu, a dokładniej momentu, w którym człowiek zdaje sobie sprawę, że tego czasu już nie ma („Time Is Out”). Znalazło się też miejsce na luźniejsze tematy, co odzwierciedla m.in. „Delusive Skies” jak również „Torn Reality” obrazujący powrót do szarej codzienności z bujnych wojaży koncertowych (to na pewno boli…). Są też utwory z ukrytym znaczeniem, czego najlepszy przykład stanowić może humorystyczny „Guardians Of Might” – faktycznie dotyczy reakcji maniakalnego gracza (komputerowego). Ten zażenowany nowym dodatkiem do gry, w sposób niekonwencjonalny, bierze sprawę we własne ręce.

A co się dzieje w kwestii muzycznej? Pod tym względem mamy do czynienia z wydawnictwem niezwykle barwnym, urozmaiconym, intensywnym i energetycznie wybuchowym. „Atomic Number 22” to prawdziwa bomba, jeżeli chodzi o rasowy power metal. To wysoko kaloryczna, treściwa uczta dla miłośników tejże stylistyki w najlepszym wydaniu. Premierowy materiał jest niezwykle melodyjny, nośny, a do tego cholernie żywiołowy. Utwory są rozbudowane, zawierają całą masę różnorakich motywów, zdobników. Jednak nawet mimo dużej różnorodności oraz bogactwa pomysłów, płyta tworzy spójną całość. Każdy numer znajduje się na właściwym miejscu, a wśród nich brak jakiejkolwiek jałowości, niedoprecyzowanych wypełniaczy. Uzyskane brzmienie prezentuje się raczej tradycyjnie (czyt. mało nowocześnie) – nie jest agresywne, zbyt dociążone czy też wyzywające. Mimo wszystko same kompozycje mają swoją wagę, odpowiednią moc i to one stanowią o sile i wyjątkowości wydawnictwa. Wykorzystane pomysły są niebanalne, skrupulatnie przemyślane, dopracowane w najdrobniejszym szczególe i zdecydowanie trafione.

Podobieństwa względem debiutu? Na pewno są, ale mnogość nowych (innych) rozwiązań stawia premierowy materiał w innym, na pewno lepszym świetle. Kompozycje nabrały nieco odmiennego oblicza, klimatu, stały się jeszcze bardziej urozmaicone, dojrzalsze. Co istotne, pomimo ograniczeń ram gatunkowych, nowy album TITANIUM prezentuje się świeżo oraz wyjątkowo oryginalnie, a to na pewno można uznać za wielki atut. Praktycznie pod każdym względem zespół zrobił ogromne postępy. Największy progres dokonał się w kwestii wokalnej – porównując obie płyty – przepaść jest ogromna! W skrócie „niebo, a ziemia”.

Konstantin wykonał kawał świetnej roboty, jego profesjonalne, charakterne partie nadały muzyce odpowiedniego wyrazu. W tej materii nie ma jakichkolwiek uchybień, mankamentów. Wręcz przeciwnie, nowy głos TITANIUM doskonale czuje klimat – tego nie sposób nie słyszeć, szczególnie, kiedy Konstantin wchodzi w wyższe rejestry, a robi to bardzo często i to z naturalną łatwością. W pewnym sensie rozmaitość jego wokali, przywołuje mi na myśl dokonania Daniela Heimana w LOST HORIZON. Chodzi o to, że w obu przypadkach wokaliści śpiewają w sposób intensywny, zróżnicowany wg reguły „na bogato”. Można to przyrównać do funkcjonowania kolejnego instrumentu, który nie ogranicza się wyłącznie do niezbędnych podkładów, ale co rusz dodaje coś od siebie, co pozytywnie wpływa na atrakcyjność wydawnictwa.

Również w kwestii instrumentalnej nie ma powodów do narzekań, na płycie dzieje się naprawdę sporo. Uwagę zwracają przede wszystkim profesjonalne partie gitary; nie brakuje burzliwych, a zarazem poukładanych solówek oraz rasowych, zdecydowanych riffów, którym także nie można odmówić melodyjności. Przeważają szybkie tempa, co jednak w żaden sposób nie przeszkodziło gitarzystom w stosowaniu atmosferycznych zagrań, nastrojowych elementów. Podporę dla intensywnej pracy gitar stanowi stabilna sekcja rytmiczna. Basista umiejętnie wypełnia wolne przestrzenie, a gdzieniegdzie wplata ciekawe smaczki, co słychać np. przy okazji rozpędzonego „World Of Contradictions”, gdzie wyakcentowany motyw zainicjowany przez gitarę genialnie wykańcza właśnie bas. Całość napędza rozszalały perkusista, Filip Gruca, którego nierzadko zagęszczone partie są drapieżne, a kolejne uderzenia charakteryzuje siłowe podejście do tematu, co oczywiście też ma swój urok. W tej materii zabrakło mi jednak większego polotu, finezji, jaką słychać m.in. w grze Rolfa Pilve (na ostatniej płycie STRATOVARIUS) czy też Pedro Tinello (ALMAH). Filip natomiast zdecydowanie preferuje, metalowy „cios”, żywiołowe uderzenia, ale nikt by się nie obraził gdyby w przyszłości jego partie charakteryzowało większe wyczucie oraz skłonność do stosowania bardziej nieszablonowych podziałów rytmicznych.

Na płycie znalazło się także sporo miejsca dla intensywnych orkiestracji, rozbudowanych ornamentacji klawiszowych, które raz stanowią klimatyczne tło, a innym razem pełnią funkcję ważnego elementu, dźwigającego daną melodię, motyw przewodni.
Pod tym względem (niekiedy) można poczuć ducha PATHFINDER, co z uwagi na udział Karola w obu zespołach, wydaje się zrozumiałe. Jednak zastosowanie tych elementów w połączeniu z odmiennym podejściem do specyfiki power metalu, w efekcie sprawia, że muzyka nabiera innego charakteru, ale o równie oryginalnym usposobieniu.

Utwory tętnią życiem, kipią od mnogich rozwiązań, nie tylko tych instrumentalnych, ale również kompozytorsko – aranżacyjnych. Kompozycje zawierają masę ciekawych pomysłów, rytmicznych smaczków, akcentów czy też pauz. Oprócz tego na płycie nie zabrakło nastrojowych fragmentów, co najlepiej odzwierciedlają; zwieńczenie „Torn Reality” utrzymanego w średnim tempie czy też wstęp do „Future Of Mankind”. Każdy utwór posiada charakterystyczną melodię, chwytliwy motyw, pozwalający danej kompozycji na dłużej (i dość szybko) zakotwiczyć w świadomości słuchacza. O tym można się było przekonać już przy okazji wcześniej udostępnionego „Time Is Out”, do którego nakręcono teledysk. Nie myślcie jednak, że to jedyny tak melodyjny akcent na płycie, co to to nie – jest ich o wiele, wiele więcej i nie sposób znaleźć tutaj specjalnego faworyta.

Dzięki temu poznanie płyty nie jest drogą „przez męki”, a jej przyswojenie nie sprawia większych problemów. Każdy kolejny odsłuch pozwala odkrywać nowe elementy, które z początku wydają się być ukryte. W utworach wiele się dzieje, więc o stagnacji twórczej nie ma mowy – nawet najdłuższy (nie tylko na płycie, ale także w dorobku zespołu) „Future Of Mankind” nie wprowadza sennej atmosfery. Materiał wykazuje się dużą spójnością, choć nie jest on jednostajny, jednolity. Sprzyja temu również odpowiednio przemyślana kolejność utworów, co jeszcze bardziej różnicuje atmosferę. Co ważne, płyta szybko „przelatuje”, choć czas jej trwania jest w miarę standardowy. To kolejny dowód na to, że płyta jest muzycznie atrakcyjna, żywiołowa i kompletna. Tym niemniej pozostawia ona pewien niedosyt – w tym sensie, że chciałoby się więcej! Tu jednak nie pozostaje nic innego jak ponowne uruchomienie płyty. Dodam, że mimo wielokrotnych odsłuchów, „Atomic Number 22” nadal oczarowuje… czy ta płyta w ogóle może się znudzić?

Niekiedy daje się poczuć – świadome lub nie – wpływy innych twórców. Tak też przy okazji utworu tytułowego, w pewnym momencie pojawia się atmosfera przypominająca styl QUEEN, znowu przy okazji zwrotki „Future Of Mankind” kłania się klimat znamienny dla JOE SATRIANIEGO. Ten gdzieniegdzie zostaje okraszony kosmicznym, turbulentnym motywem. W finale (tegoż utworu) można usłyszeć osamotnionego Konstantina, który nawet bez wsparcia kolegów radzi sobie wyśmienicie. Natomiast podczas wolniejszego „Torn Reality” kłania się heavymetalowy klimat, rodem z lat 80 – tych. Tu fragmentarycznie można poczuć ducha MERCYFUL FATE, czemu sprzyja połączenie przewodniego riffu z wokalem Konstantina. Ten utwór został zakończony nastrojowym motywem fortepianowym, któremu towarzyszą odgłosy natury, deszczu i burzy. To swoista cisza przed nadciągającym żywiołem w postaci torpedowego „Delusive Skies” – takich petard jest znacznie więcej. Żeby nie być gołosłownym wymienię m.in. takie numery jak: „World Of Contradictions”, gdzie wyścigowy charakter dodatkowo przypieczętowuje genialny smaczek, odgłos pędzącego pocisku/odrzutowca, który porusza się z zawrotną prędkością. Tę grupę zasilają także ww. „Time Is Out”, genialny „Delusive Skies” z wyrazistymi orkiestracjami o symfonicznym zacięciu oraz rozpoczynający się podniosłym motywem (niczym intro) „Atomic Number 22”, gdzie w pewnym momencie Konstantin znienacka atakuje wysokimi rejestrami (robi to wybornie). Świetne wrażenie robi także zróżnicowany nastrojowo „One Single Night” zawierający liczne zmiany, nagłe zwroty akcji – świetna sprawa!

Uwagę zwraca również druga część „Curse Of The White Flag” będąca muzyczną kontynuacją przygód pewnego człeka o pseudonimie „Primoz” (użyczył nawet swojego głosu w narracji) – The Way Of The White Flag”. Jak jego poprzednik, tak i „następca” jest diabelnie energetyczna, szybka. Oprócz tego zawiera w sobie nastrojowe smaczki odciążające żywiołową atmosferę i na całe szczęście została pozbawiona dziwnych, niepotrzebnie przedłużających dodatków.

Wisienką na torcie (jak to bywa w przypadku japońskich wersji) jest kawałek bonusowy. Jak poprzednio (przeróbka szlagiera SONATA ARCTICA) tak i teraz panowie wzięli na tapetę power’owy klasyk. Spróbowali swoich sił w wykonaniu „Eagleheart”, z repertuaru STRATOVARIUS. Efekt? Jak najbardziej udany – wersja TITANIUM nie jest ślepą kopią oryginału – Karol i spółka podeszli do tematu bardziej energicznie, dlatego zwieńczenie płyty można traktować jako finałowy pokaz kosmicznych eksplozji wykonany z rozmachem. Jednak nie myślcie, że tylko Japończycy mają dobrze – wersja, którą dostanie reszta świata (choć zabraknie na niej ww. coveru) będzie zawierała inny łakomy kąsek, ale o tym przekonacie się sami, kiedy nadejdzie właściwa pora (na pewno sympatycy niemieckiego power metalu będą zachwyceni).

Cóż więcej można dodać? W tym przypadku muzyka nie potrzebuje specjalnej zachęty – doskonale broni się sama. Jeżeli wydawnictwu czegoś potrzeba, to jedynie reklamy, a dokładniej wsparcia osób, których działania przyczyniłyby się do przedstawienia „Atomic Number 22” szerszej publiczności (szczególnie poza naszymi granicami). Jestem przekonany, że nowy album ekipy z Wielkopolski, przy odpowiednim wsparciu, wywołałby spore zamieszanie na światowym rynku power metalu. To, co zawiera kompletnie dyskredytuje ostatnie dokonania wielu zachodnich wykonawców (w tejże stylistyce) z SONATĄ ARCTICĄ na czele! Ignorowanie takich płyt jest wielką stratą, szczególnie dla tych, którzy odczuwają słabość wobec melodyjnego power metalu o intensywnym usposobieniu. Nie ulega wątpliwości, że Karol Mania i spółka spisali się na medal – nie wierzycie? Więc wypatrujcie uważnie europejskiej premiery, i sprawdźcie jak jest naprawdę. Uważam, że warto, ale uważajcie – ostrzegam przed uzależnieniem…

P.S. Jako, że takiego materiału (jaki zawiera „Atomic Number 22”), w Polsce jeszcze nie było, to i ocena powinna być niespotykana. Prawdopodobnie wielu zarzuci mi brak obiektywizmu, ale naprawdę jestem przekonany o wyjątkowości tego wydawnictwa, stąd nota taka, a nie inna!

11/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz