1. The Scarred People 06:51
2. Winter Dawn 04:22
3. 384 – Kteis 04:34
4. Radiant Star 03:53
5. The Sun Also Rises 05:17
6. Before Another Wilbury Dies 01:43
7. Love Terrorists 05:53
8. Messinian Letter 04:28
9. Thunder & Lightning 04:41
10. Tiznit 03:08
11. The Red Of The Morning Sun 04:29
Rok wydania: 2012
Wydawca: Napalm Records
https://www.facebook.com/tiamat
Na nowe dzieło Tiamat czekałem z niecierpliwością, ale i też sporymi
obawami. Te wiązały się z poprzednim krążkiem „Amanethes”, do którego
nie zdołałem się jeszcze przekonać (wyjątek to „Raining Dead Angels”).
Dodam, że twórczość Johana Edlunda i spółki towarzyszy mi od wielu lat i
co tu ukrywać – uwielbiam ten zespół, a takie krążki jak „Wildhoney”,
„Clouds” czy nowszy „Prey” uważam za jedne z najlepszych płyt, jeżeli
chodzi o tzw. klimatyczne granie. A jak do tego wszystkiego ma się długo
wyczekiwany „The Scarred People”?
Na wstępie „szacun” (jak to mawiają ziomale) za wyborną, tajemniczą
okładkę – sam obraz intryguje i zachęca do zgłębienia zawartości
muzycznej. A ta prezentuje się nad wyraz dobrze. Pokuszę się o
stwierdzenie, że nowy materiał to pewnego rodzaju kontynuacja „Prey” z
2003 roku. Zespół zawrócił z drogi, którą można określić mianem „powrót
do ciężkiego grania” i to była dobra decyzja. Ponownie zagościły
nastrój, mroczna atmosfera i klimat, którego kreowanie Szwedom wychodzi
wyśmienicie. Znajdujemy również gotyckie akcenty w stylu The Sisters Of
Mercy (były one już obecne na „Skeleton Skeletron” oraz „Judas Christ”).
Tą grupę godnie reprezentują; tytułowy „The Scarred People” oraz
chwytliwy „Thunder & Lightning” (rzekomo był tworzony z myślą o
kolejnej płycie Lucyfire – drugi projekt Johana). Oprócz tego, nowe
wydawnictwo nie stroni od melodii, co pokazuje choćby wpadający w ucho
refren do „Winter Dawn”. Wstawka – przerywnik (przy końcu) przypomina
czasy elektronicznego „A Deeper Kind Of Slumber”. Tiamat to również mrok
i minorowa atmosfera – słuchając wolnego, monumentalnego „384 – Kteis”
nie sposób pomyśleć inaczej. Tu powraca atmosfera „Prey”. Tradycyjnie
daje się poczuć pewien charakterystyczny niepokój i złudnie przyjazną
atmosferę. Muzyka wylewa się leniwie niczym miód ze słoika, a głęboki
głos Johana dodatkowo umacnia owo wrażenie.
Nie po raz pierwszy Tiamat skorzystał z orientalnych akcentów, co
słychać w ujmującym „The Sun Also Rises”. Pomiędzy regularnymi
kompozycjami znalazło się miejsce dla instrumentalnego przerywnika w
postaci „Before Another Wilbury Dies” – mógłby z powodzeniem wieńczyć
całość, ale nie… Po nim pojawia się iście floydowa atmosfera w postaci
„Love Terrorists”, którą co pewien czas przerywa drapieżna siła.
Zamianę nastroju wprowadza „Messinian Letter” charakteryzujący się
pogodnym, lekko hawajskim zabarwieniem. Na koniec okala nas
instrumentalny „Tiznit” o wildhoney’owym kolorycie oraz ponury „The Red
Of The Morning Sun” z monumentalnymi wstawkami.
Dodatkowo, zagorzali fani zespołu mogą się zaopatrzyć w wersję
rozszerzoną, którą dodatkowo uzupełniają cztery utwory; przeróbki Lana
Del Rey (oryginał dużo lepszy) oraz Bruce’a Springsteena (najsłabsza
rzecz na płycie) jak również koncertowe wersje „Cain” oraz „Divided”.
Być może wielu będzie kręcić nosem i narzekać, jednak jak dla mnie nowy
album Tiamat to kawał świetnej roboty. Nie jest to kolejny „Wildhoney”,
ale to nikogo nie powinno dziwić – dawne czasy nie wrócą. Tym niemniej
„The Scarred People” to kolejna udana pozycja w dyskografii Szwedów
pokazująca, że zespół wciąż ma pomysł na granie i tym samym jest w
wysokiej formie. Oby dobra passa utrzymywała się w przyszłości, a na
nowy album nie trzeba było czekać tak długo jak teraz. Dajcie się
zniewolić i poddać urokowi nowego Tiamat – warto!
9/10
Marcin Magiera