TIAMAT – 2008 – Amanethes

1. The Temple Of The Crescent Moon
2. Equinox Of The Gods
3. Until The Hellhounds Sleep Again
4. Will They Come?
5. Lucienne
6. Summertime Is Gone
7. Katarraktis Apo Aima
8. Raining Dead Angels
9. Misantropolis
10. Amanitis
11. Meliae
12. Via Dolorosa
13. Circles
14. Amanes

bonus
15. Thirtsnake

Rok wydania: 2008
Wydawca: Nuclear Blast


Niestety Tiamat to jeden z tych zespołów, których „rozwój” bardzo mnie rozczarował. Zaczynali jak wiele szwedzkich zespołów death metalowych, później zaczęli dość znacznie ewoluować. Po nagraniu Wildhoney pojawiły się określenia „metalowy Pink Floyd”, niestety jak się potem okazało zespołowi już nigdy nie udało się osiągnąć poziomu tego albumu. Kolejne „A Deeper Kind of Slumber” było jeszcze całkiem niezłe, ale każdy następny krążek prezentował się coraz gorzej. Ostatnia płyta grupy „Prey” była już dla mnie w zupełności niestrawna i bardzo rzadko do niej wracam.

Jak możecie się domyślać nie oczekiwałem na „Amanethes” z jakimiś wielkimi nadziejami. Spodziewałem się kolejnego dość nudnego gotycko rockowego krążka, który nie zrobi na mnie żadnego wrażenia. Jakież było moje zdziwienie gdy słuchałem tej płyty pierwszy raz. Do muzyki Tiamat powróciła pewna tajemniczość i (o dziwo!!) agresja. Już otwierający CD „The Temple of the Crescent Moon” zwiastuje płytę zdecydowanie odmienną od swych kilku poprzedniczek. W „Equinox of the Gods” można wyłapać elementy charakterystyczne dla twórczości tego zespołu z okresu „Clouds”, pojawiają się blasty i charakterystyczny Edlundowy growl!! Podobnie ciężkie, rstarotiamatower1; są również „Lucienie”, „Raining Dead Angels” z tajemniczymi kobiecymi głosami czy „Via Dolorosa”. Oczywiście płyta nie jest tylko i wyłącznie powrotem do czasów „Clouds” i zdecydowana większość materiału zawartego na tym albumie to znane z ostatnich płyt spokojne kompozycje w postaci całkiem niezłych „Misantropolis”, „Circles” czy „Will They Come?” W „Amanitis” pojawiają się dźwięki stylizowane na grecki folklor (to chyba ukłon Edlunda dla swojej nowej ojczyzny), a zamykający płytę „Amanes” to dyskretny ukłon w stronę psychodeli oraz klimatów które wypełniały „Wildhoney”.

Po kilku latach muzycznej mizerii Tiamat udało się skroić całkiem przyjemna płytę. Może i jest ona nieco niespójna, np. taki „Meliae” (moim zdaniem najgorszy utwór na płycie) to niemal pop i przy „Equinox of the Gods” brzmi dość dziwnie, nie mniej Amanethes nie odrzuca, coś się dzieje i można tego posłuchać z przyjemnością.

7,5/10

Piotr Michalski

Dodaj komentarz