THUNDERWAR – 2017 – Black Storm

1. Marvel At My Sins
2. New Age Prophecy
3. Black Storm Will Unfold
4. New Messiah
5. The Descent
6. Path Of The Aghori
7. A Tale Of Lust And Disgust
8. Iconoclast

Rok wydania: 2016
Wydawca: Witching Hour Productions
https://www.facebook.com/thunderwarofficial/


Pod koniec ubiegłego roku – w sam raz na Boże Narodzenie, niczym grom z jasnego nieba… yyy… tzn. czeluści piekielnych, światło dzienne ujrz… tzn. przyćmił debiutancki album stołecznego THUNDERWAR. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że „Black Storm” to wydawnictwo naprawdę wyjątkowe, magnetyzujące i to juz przy pierwszym kontakcie, ale po kolei.

Pierwsza rzecz to genialna majestatyczno – apokaliptyczna okładka, której już sam widok zachęca do zasmakowania zawartości muzycznej. Jest to jedna z najlepszych okładek jakie widziałem w ostatnim czasie. Od razu dodam, że całe opakowanie oraz oprawa graficzna płyty, to profesjonalizm w najczystszej postaci. Wersja, która posiadam została zrobiona w podobnym założeniu co ostatni album VADER. W obu przypadkach wydawca zdecydował się na obfity digipack, w którym oprócz albumu studyjnego, znalazło się też miejsce na dodatkowe CD (w tym przypadku jest to EPka „The Birth Of Thunder”) wraz z jego kompletnym bookletem. Ogólny efekt? Co tu dużo mówić – całość przykuwa uwagę i prezentuje się wprost wybornie!

Kolejna rzecz to specyficzny wizerunek zespołu; chłopaki wyglądają niczym żywcem wyjęci z epoki, kiedy to swoje triumfy świętowali prekursorzy amerykańskiego death metalu przełomu lat 80/90. Najlepsze jest to, że ich wizerunek, mimo niezaprzeczalnych podobieństw/odniesień, prezentuje się aktualnie, naturalnie. Podobnie mają się sprawy jeżeli chodzi o dźwięki. Muzyka THUNDERWAR to kwintesencja klasycznego death metalu w najlepszym wydaniu. Łączy w sobie zarówno wpływy sceny europejskiej jak również elementy znamienne dla amerykańskiej szkoły. Dodatkowe ubarwienie wprowadza skłonność, a może słabość muzyków wobec tradycyjnego thrash metalu. Znowu w kwestii wokalnej można mówić o wypadkowej stylu jaki prezentują John Tardy oraz Johnny Hedlund. Muzycznie odniesień jest znacznie więcej, a źródła inspiracji bogatsze. Fani stylistyki mogą poczuć nie tylko klimat OBITUARY oraz UNLEASHED, ale również DEICIDE, VADER czy HYPOCRISY. Najważniejsze, że muzyka Warszawiaków, mimo niezaprzeczalnych naleciałości ma swój wyjątkowy charakter, wiarygodny klimat oraz potężną moc rażenia. Kompozycje są aranżacyjnie poukładane; cechuje je mądre podejście, zdrowy rozsądek, umiejętność zastosowania wyrazistych środków. Nie ma też mowy o przesadzie, przekombinowaniu. Muzyka na pewno nie jest infantylna, ma wyraźnie techniczne usposobienie, ale w ogólnym rozrachunku jest czytelna, a jej poznanie nie jest drogą przez męki. Nie ma też miejsca na przypadek; muzyka jest precyzyjna, świadomie ukierunkowana, a przy tym nie traci werwy i wciąż pozostaje wściekle drapieżna. Sprzyja temu odpowiednio „ukręcone” brzmienie idealnie pasujące do tego typu muzyki; (bracia Wiesławscy to marka sama w sobie, wiedzą o co chodzi) jest odpowiedni ciężar, tłustość i moc. Jednak nic by nie pomogło gdyby nie warsztat i umiejętności muzyków – panowie znają się na rzeczy, czego odzwierciedleniem jest właśnie „Black Storm” (ciekawe jak to wygląda na żywo?). Przyjemne wrażenie robią również gitarowe partie solowe – solówki są poukładane i daleko im do chaotycznej kanonady zdezorganizowanych dźwięków wg reguły „byle szybciej i więcej”.

Obok obowiązkowych torpedowych przyspieszeń panowie nie stronią od monumentalno – miazgowych zwolnień oraz średnich temp, co najlepiej oddają wolniejszy „The Descent” oraz zamykający całość „Iconoclast” z ekstremalną gonitwą pod koniec. Dzięki temu materiał nie jest jednostajny i nużący. THUNDERWAR znają umiar, przez co ich kompozycje są – jak na ten gatunek – mocno urozmaicone. To sprzyja w ogólnym odbiorze płyty, która ma w sobie wiele do zaoferowania i są to nie tylko ciekawe dźwięki, ale także mocno zintensyfikowana atmosfera. Dodatkowo podsycają ją ambitniejsze teksty z przekazem, który nie jest błahy. Nie są one kolejną odsłoną makabrycznych wizji o charakterze anatomiczno – rzeźniczej. Mają raczej filozoficzne oblicze odnosząc się m.in. do grzesznej natury człowieka, ludzkich rządz, kwestii religii tudzież zjawisk nastania nowej ery. Natomiast w utworze „Path Of The Aghori” zespół przybliża perypetie pewnej odrażającej sekty z Indii. Co ciekawe, niektóre teksty zostały poprzedzone tzw. wprowadzeniem, gdzie streszczono/naznaczono ogólną tematykę danego utworu – sensowne rozwiązanie.

Wracając do muzyki – ma ona ewidentnie drapieżne oblicze, stąd też nie brakuje agresywnych motywów o piekielnej sile rażenia (to też duża zasługa opętańczych wokali). Świetne wrażenie robią efektowne pokazy siły, podczas to których zespół pędzi do przodu niczym pocisk, ale nie robi tego na oślep. Na uwagę zasługuje fakt, że nawet wtedy kompozycje nie tracą pierwiastka pewnej chwytliwości, a to tylko sprzyja w ogólnym odbiorze. Co istotne, panowie nie dyskredytują klimatycznych akcentów, co to to nie! Utwory mimo wszelkiej maści gęstości i intensywności posiadają „nastrojowe” wtrącenia, czego przykład stanowi chociażby efektowny wstęp (przypomina nieco wcześniejszy TIAMAT do kalorycznego „Marvel At My Sins”). Znowu przy okazji „Black Storm Will Unfold” – szczególnie na początku – oraz w otwierającym motywie gitarowym „New Messiah” (echa MY DYING BRIDE) można poczuć ducha specyfiki doomowej. Oprócz tego co pewien czas przebłyskują naleciałości sceny blackmetalowej – chodzi o specyficzną pracę gitar oraz skandynawsko chłodny klimat. Ponadto nie brakuje melodyjnych momentów – fakt, nie są one tak uwydatnione jak ma to miejsce w lżejszych odmianach metalu, ale nie sposób ich nie wychwycić. Odzwierciedla to chociażby „New Age Prophecy” mogący budzić pewne skojarzenia wobec twórców „Once Upon The Cross”. To wszystko razem czyni ten album wyjątkowym – wyróżnia się on dość wyraźnie na tle licznej konkurencji, a że nie ma on słabych punktów, to jego smakowanie jest czystą przyjemnością.

Dlatego, kto sympatyzuje z deathmetalową stylistyką i specjalnymi względami darzy klasykę tegoż gatunku, ten raczej z wysokim prawdopodobieństwem ulegnie magii „Black Storm”. Jest to wydawnictwo pod każdym względem udane; emanujące profesjonalizmem i pomysłowością. To również jedna z najlepszych płyt ekstremalnego grania jakie ukazały się w przeciągu ostatnich miesięcy. THUNDERWAR uderzyli wielką siłą, co bez wątpienia odbije się szerokim echem na metalowej scenie – brawo!

9/10

Marcin Magiera

Dodaj komentarz