1. Zombie Lover
2. Now You See
3. Second
4. Other Man
5. Holy Bomb
6. Thermitallica
Rok wydania: 2013
Wydawca: –
https://www.facebook.com/ThermiT
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem nazwę Thermit pomyślałem, że rozchodzi
się o zespół parający się niczym innym jak tylko punk rockiem. Pewien
znajomy szybko wyprowadził mnie z błędu twierdząc – „…goście grają
thrash, ale taki na poziomie…”
Wówczas pomyślałem, co za geniusz wybrał taką nazwę dla metalowej
kapeli?! W końcu postanowiłem przeprowadzić małe śledztwo i o ile się
nie mylę, słowo „thermit” w cale nie jest określeniem pewnego znanego
insekta, ale oznacza zjawisko, które ma iście metalowy wydźwięk. Moja
sromotna pomyłka podyktowana niewiedzą w zakresie procesów metalurgii i
pirotechniki została skorygowana i teraz wiem, że Thermit to nazwa jak
najbardziej adekwatna do tego, co prezentuje poznańska ekipa, no chyba,
że nadal pozostaję w błędzie… To już jednak osobne zmartwienie, teraz
pora przyjrzeć się z bliżej thermitowym dźwiękom, a te cholera są
naprawdę rasowe, ale od początku.
„Encephalopathy” to drugi materiał poznańskiej ekipy i kolejna rzecz,
która nie jest płytą długogrającą. Po wydanym w 2012 roku demo
„Demo’n’Beer”, zespół postanowił zaatakować po raz wtóry i tak powstała
EPka, o której mowa (na chwilę obecną dyskografię wzbogacił singiel
„Night Driver”). Wydawnictwo zaskakuje od pierwszych sekund i to
pozytywnie. Powód? Panowie jadą do przodu jak się patrzy, a kolejno
postępujące po sobie dźwięki pokazują, że deficyt twórczy chłopakom nie
grozi. Począwszy od „Zombie Lover” spada na nas grad pomysłów i co
istotne nie są to przypadkowo poskładane motywy na zasadzie byle więcej.
Tutaj wszystko ma ręce i nogi pasując do siebie jak ulał. Co ważne,
kompozycje emanują wigorem, energię i thrashową werwą – jednym słowem
jest moc!
Stylistycznie Thermit z powodzeniem eksploruje szerokie morza heavy i
thrash metalu w najczystszej formie. Jest klasycznie do bólu, ale bez
wtórności i zacofania. Skłamałbym twierdząc, że muzyka poznańskiej ekipy
jest pozbawiona wszelkich wpływów. Te faktycznie są wyczuwalne – czuć
namaszczenie amerykańskiej sceny metalowej, ale to przecież żaden
zarzut. Mimo wyczuwalnych naleciałości, zespół doskonale radzie sobie z
prezencją własnego oblicza, charakterystycznej dla siebie maniery,
stylu. To w obecnych czasach nie jest takie łatwe, a mimo to
„Encephalopathy” jest dowodem tego, że nadal jest to możliwe.
Instrumentalnie, technicznie panowie radzą sobie jak należy i w tej
materii nie uświadczymy stagnacji; są szybkie bębny, zadziorny wokal,
eksplodujące solówki gitarowe, nośne riffy. Kompozycje nie wieją nudą i o
aranżacyjnej stagnacji nie ma mowy. W całej tej zawierusze nie
zapomniano o melodiach, które są nieodzownym elementem cementującym całą
warstwę muzyczną. Wydawnictwo mimo specyfiki ma wszystko, czego
potrzebuje dobry metalowy krążek, może za wyjątkiem lepszego brzmienia,
choć i to nie jest najgorsze. Prezentuje się naturalnie, trochę
garażowo. To też ma swój urok, ale przydałoby się trochę podrasowania
celem doszczętnego zgruzowania.
Niespodziankę stanowi cover/medley różnych utworów grupy Metallica –
składanka zrobiona z pomysłem, wyczuciem jak również humorem. To idealne
zwieńczenie całości pokazujące, że Thermit potrafi się dobrze bawić,
pewnie nie tylko muzyką ;).
No nic, nie ma co dłużej zdzierać paluchów na klawiaturze, pora kończyć i
raz jeszcze załączyć wysokoenergetyczny ładunek Thermitów – klasyka i
energia w jednym. Materiał z pewnością przypadnie do gustu sympatykom
tradycyjnego metalu w żywiołowo – melodyjnym wydaniu. Polak też potrafi,
również naparzać heavy/thrash, a „Encephalopathy” jest tego najlepszym
potwierdzeniem. Panowie, pora na długograja!
8,5/10
Marcin Magiera