THERION – 2010 – Sitra Ahra

1. Introduction/Sitra Ahra
2. Kings Of Edom
3. Unguentum Sabbati
4. Land Of Canaan
5. Hellequin
6. 2012
7. Cú Chulainn
8. Kali Yuga, Pt. 3
9. The Shells Are Open
10. Din
11. After The Inquisition: Children Of The Stone

Rok wydania: 2010
Wydawca: Nuclear Blast
http://www.myspace.com/therion


…zmiana składu! Odchodzą wszyscy muzycy, zostaje tylko Christofer Johnson! Takie mniej więcej informacje dobiegały z obozu Therion przez ostatnie miesiące a miotany wirami zmian zespół pracował nad swym kolejnym albumem. Aż trudno w to uwierzyć, ale „Sitra Ahra” to już dwunasty album w dyskografii tej szwedzkiej formacji. Prowadzona (wydaje się dość dyktatorską ręka) przez niezmordowanego Christofera Johnsona grupa dorobiła się całkiem sporego grona odbiorców chociaż moim zdaniem ich twórczość charakteryzują wyjątkowe wahania formy. Pomijając wczesny, dość brutalny okres twórczości (pierwsze trzy krążki) wraz z „Lepaca Kliffoth” a w szczególności przy okazji wydania „Theli” zespół na nowo zdefiniował pojęcie symfoniczny metal. Zaraz potem pojawił się całkiem niezły, choć już nieco „rozmiękczony” „Vovin” by po nim wydać niemal serię krążków dla mnie tak nijakich, że wręcz niesłuchalnych: „Deggial” i „Secret of the Runes”. Therion przestał dla mnie istnieć i tylko przypadek spowodował, że sięgnąłem po kolejne wydawnictwa, wydane w jednym czasie albumyi: „Lemuria” oraz „Sirius B”. Przyznam szczerze, że byłem pod wrażeniem, Therion nagrał swe najlepsze albumy (ze wskazaniem na „Lemurię”) w karierze. Trzy lata przerwy i ukazało się „Gothic Kabbalah”. Już nie tak dobre, już bez tego “czegoś”, ale wciąż niezłe. Teraz przyszedł czas na „Sitra Ahra” i zespół kolejny raz zaskoczył… in minus niestety.

Ten krążek w moim prywatnym rankingu umieściłbym w okolicy „Deggial” i „Secret of the Runes”. Jest słabo, żeby nie powiedzieć bardzo słabo. Marne melodie do tego niemiłosiernie wyjąca wokalistka. Album chyba z założenia miał być nieco bardziej metalowy od swych poprzedniczek, więcej tu gitar a produkcja jest nieco bardziej surowa. Niestety czegoś zabrakło. Co prawda gdzie niegdzie zespół pokusił się o klimat rodem z „Theli” (fragment „Unguentum Sabbati”) ale co z tego skoro (nie wiem czy to było świadome) cała masa tu zapożyczeń. W tym samym utworze słyszę żywcem wyjęty motyw z Ducha w Operze a w „2012” riff jest łudząco podobny do tego z „Metal Hart” Accept. Jaśniejsze partie tego krążka to udanie partie Hammondów i nieco kowbojski fragment w „Land Of Canaan”. Ponad przeciętność wybija się też brutalny, „zaśpiewany” growlami „Din”. Jest mocno, motorycznie a jednocześnie są elementy charakterystycznej dla zespołu symfoniki.

Dobra, starczy, nie mam siły – panie Johnson nie popisał się pan tym razem… szkoda…

3,5/10

Piotr Michalski

Dodaj komentarz