1. Prelude 1:36
2. Ichthus 4:40
3. The Serpent’s Kiss 11:56
4. Mountain 4:48
5. Theocracy 6:01
6. The Healing Hand 11:36
7. Sinner 6:09
8. New Jerusalem 5:10
9. The Victory Dance 5:02
10. Twist of Fate 11:31
Rok wydania: 2003/2013
Wydawca: Ulterium Records (wznowienie)
http://www.theocracymusic.com/
Tak
to już jest z albumami debiutanckimi, nawet wznowionymi, że czasami
pokazują niedojrzałość kompozycyjną. Z drugiej strony ze względu na
mniejszy niż kolejne płyty budżet sprawa rozbija się o niedociągnięcia
produkcyjne. Innym razem dochodzą kwestie aranżacyjne do których przy
kolejnych produkcjach członkowie zespołu ewoluowali. Wznowienie pierwszej płyty THEOCRACY w pewnym sensie wpisuje się w schemat. Nie ulega wątpliwości, że album mimo, że zawiera zbiór kapitalnych kompozycji, ma „swoje za uszami”. Wydaje mi się nieco bardziej prosty, taki młodzieńczo naiwny… Kompozycyjnie, aranżacyjnie… również wydaje mi się, że kilka lat później Matt Smith zrobiłby kilka rzeczy inaczej. Moje największe zarzuty, to prostsza niż na kolejnych albumach rytmika i niedoskonałe klawiszowe tła. Ale też warto zwrócić uwagę, że wowczas był to zdecydowanie „one man show”. Jednak powyższy akapit nie ma za zadanie w żadnym stopniu dyskredytować tego wydawnictwa. Powiem więcej… chciałem zespół w pewnym sensie wytłumaczyć. Wznowienia rządzą się własnymi prawami i basta. Zresztą ortodoksyjni fani, posiadacze pierwszych oryginalnych wersji mogą kręcić nosem na ponowny mastering… prawdą jest, że takie zabiegi stosuje się do pozycji wyprzedanych, kultowych… mało dostępnych – i tutaj kłaniam się w pas. Bowiem należę do tej grupy sympatyków zespołu, który przyjrzał się twórczości grupy nieco później a pokochał dopiero płytę „As the world bleeds”. Zatem dla niżej podpisanego opisywane wydawnictwo jest gratką i prezentem od zespołu. Może i żal, że materiału nie uzupełniono o garść nagrań bonusowych, ale może wówczas zespół takowych nie posiadał… albo nie chciano burzyć pewnej harmonii, klimatu… jestem w stanie zrozumieć. Mimo, ze wiele zarzutów, które można przypisać początkującym zespołom dotyczy też i debiutu Theocracy, uważam reedycję za krok słuszny. Z jednej strony ciesze się z możliwości uzupełnienia kolekcji, z drugiej świadomy jestem, że to płyta dobra… która w gatunku zaznaczyła obecność, ale piętna nie odcisnęła. Choć dla wielu zespół pozostanie najlepszym przedstawicielem metalu chrześcijańskiego. Debiut Theocracy przypadnie do gustu wszystkim, którzy lubią inteligentny heavy, power. W końcu jeśli brać wzorce to z najlepszych. I Matt Smith tak właśnie robił. Jeśli zatem się uprzecie, odnajdziecie tu wpływy, zresztą co bardziej warte uwagi smaczki są tu wyeksponowane. Mile łechtają zatem tak akustyczne smaczki jak i przyjemnie dudniący bas. Sporo tu pompatycznych chórów i ciętych powerowych riffów. Masa melodii i naprawdę wielkie pokłady talentu… który jak wiemy został później pomnożony (jest ktoś kto nie załapał aluzji? 😉 ) Już na pierwszym wydawnictwie Smith umiejętnie poruszał się w kilkunastominutowych kawałkach (są tu takie trzy), a rzadko zdarzało mu się zapędzać w motywy nużące. Nowa edycja ukazuje się dekadę po premierze… i chyba jest to w równej mierze prezent dla fanów co dla członków zespołu. Wszystkiego najlepszego! Piotr Spyra |