1 . RINT (5:44)
2 . Found Myself (4:05)
3 . Mosty ludzi wielkich serc na skraju marzeń (4:07)
4 . Don’t Leave Me (3:13)
5 . PayN (3:09)
6 . Tustoje (3:08)
7 . F&B (3:48)
8 . What!? (4:18)
9 . Splątany (6:52)
Rok wydania: 2020
https://thesuits.pl/
18 września ukazał się „Tied”, debiutancka płyta warszawskich rockowców z The Suits (wcześniej wydali EP-kę). Zespół funkcjonuje w składzie: Jakub Lotz – wokal, Krzysztof Olejniczak gitara solowa, Piotr Chodkowski – gitara rytmiczna, Patryk Dolega – bas, Artur Pieńkowski – perkusja. Chłopaki mogą pochwalić się szeregiem nagród, które zgarnęli w licznych konkursach, przeglądach kapel rockowych oraz juwenaliach.
Składający się z 9 kompozycji materiał debiutanckiej płyty, powstawał na przestrzeni ponad sześcioletniej działalności zespołu. Aż się prosi aby zacytować tutaj fragment notki promocyjnej przygotowanej przez firmę Cantaramusic: „to suma wspólnych przemyśleń oraz wrażliwości grupy przyjaciół, próbujących odnaleźć swoje miejsce we współczesnym świecie. Szerokie spektrum emocji, od gniewu, przez smutek, po bezsilność i strach, związane w jeden album niczym popękany krawat przedstawiony na okładce płyty”.
W kwestii muzycznej zespół uprawia, soczyste, gitarowe, rockowe poletko . Dominują dynamiczne, szorstkie, rockowe kompozycje, ale fragmenty z łagodniejsze brzmieniowo też się zdarzają („PayN”, „Splątany”). Jakub Lotz dysponuje fajną barwa głosu, potrafi zaśpiewać czysto, ale również z charakterystyczną cobajnowską chrypką, jak również naturalnie przejść w ekspresyjny krzyk. W dynamicznym „What!?”, wokalna chrypka przybiera natomiast hetfieldowskiej barwy. Znalazło się więc porównanie z stylem Seattle. Myślę, że nie tylko w kwestii wokalnej, muzycznie materiał też czasem nawiązuje do grunge’u. W innych momentach jest natomiast bardziej hard rockowo, czy nawet nu metalowo. Nie można również ustrzec się skojarzeń z łódzką Comą.
Do jednej rzeczy, chciałbym się jednak przyczepić. Podobnie jak w recenzji innej, mimo wszystko bardzo lubianej przeze mnie rodzimej formacji Hengelo. Nie jestem zwolennikiem mieszania kompozycji z wokalami w języku angielskim, oraz polskim. W tym przypadku i jedne i drugie brzmią bez zarzutu, nie sprzyja to jednak spójności materiału, postrzegając album jako jedną, przemyślaną całość. Jedno nie ulega wątpliwości, słucha się tego z przyjemnością.
7,5/10
Marek Toma