THE BULLSEYES – 2024 – Polish Sweethearts

polish sweethearts

1. 20 Hours In Bed
2. The Big Sad
3. No Love
4. Feelin’ Good Ain’t Cheap
5. Black Market
6. Hello Stranger, Bye Friend
7. I’m On Fire
8. Give Me A Break
9. Telescope
10. 20 Hours In Bed (acoustic)

Rok wydania: 2024
Wydawca: LOG7 PUBLISHING
https://www.facebook.com/thebullseyes/


Generalnie nie czułem się zachęcony ani oprawą graficzną wydawnictwa, a tym bardziej tytułem płyty zapisanym błyszczącą czcionką (złotymi zgłoskami hehe). Zresztą prawdopodobnie te same przesłanki zadecydowały o tym, że zamiast przydzielić ten tekst redakcyjnym kolegom, postanowiłem zmierzyć się z nim tuż przed urlopem. Po prostu chłopaki kiedy zobaczyli na redakcyjnej grupie okładkę, nagle zapadli się pod ziemię, albo pochowali po kątach 😉
Ten przydługi, a tak naprawdę żartobliwy wstęp nie ma za zadanie zdyscyplinowania ekipy (broń boże), lecz przekazanie że pierwsze wrażenie potrafi być mylne. W czasach, czy też branży, gdzie jednak ocenia się „książkę” po okładce, niech to będzie również wskazówka dla artystów, wielu potencjalnych adresatów może minąć się z tak wartościowym materiałem. Więc wolność artystycznego wyrazu nosi za sobą ryzyko.

Powiedziałbym nawet że na co dzień nie słucham tak nowoczesnego rocka. Ot, kiedy leci w alternatywnych rozgłośniach – nie przełączam. Krążek „Polish Sweethearts” wsiąkł we mnie jak w gąbkę. Możliwe że dzięki braku lepszych odniesień od razu zacząłem porównywać wysoki głos wokalisty do swoistej hybrydy Geddy’ego Lee i Maynarda Jamesa Keenana. Melodie które serwuje są bardzo energetyczne i śmiałe. Czym się je natomiast zawartość muzyczną? Czym chcecie, pałeczkami, widelcem i nożem a nawet łyżką. Electro pop jest tu wymieszany w jednym tyglu z vintigowymi gitarami i ejtisowymi klawiszami. Wszystko nie dość że jest bardzo zgrabne, to nadźgane kapitalnymi motywami. A to ujęła mnie solówka, która wychynęła spod klawiszowej ściany, a to potakiwanie aprobaty spowodowała partia basu. Nie mówiąc już o tym, że masa tu nośnych melodii. Mimo tego że zachłysnąłem się przebojowością materiału, doceniam również bardziej przestrzenne oblicze grupy i tak nie sposób przejść obojętnie obok „Hello Stranger, bye friend”.

Po wgłębieniu się w libretto i creditsy, okazuje się że zespół para się tutaj nie do końca rozrywką, ale w sferze tekstowej mierzy z problemami osobistymi. Robią to jednakże w bardzo nieprzytłaczający i (jak wspmniałem) energiczny sposób. Całość mija jak z bicza strzelił… bo trwa zaledwie pół godziny. Do tego na zwieńczenie płyty otrzymujemy akustyczną wersję kawałka, który ją otwierał. Ale znowu, daję plusa, ten aranż nie kwalifikuje się do kategorii wypełniacza. W tej wersji kawałek wypada również kapitalnie. Znienacka (a nawet mimo że się trochę broniłem) otrzymałem jedną z najlepszych tegorocznych w moim odczuciu płyt na rodzimym podwórku. I mimo że mamy za sobą zaledwie pół roku – możecie mnie sprawdzić – ze sporą dozą prawdopodobieństwa ta płyta znajdzie się w moim rocznym podsumowaniu.

9/10

Piotr Spyra

Dodaj komentarz